Parę tygodni temu Jackowi Kurskiemu rzutem na taśmę udało się przekonać prezesa Jarosława Kaczyńskiego, by zmusił Radę Mediów Narodowych do wycofania wniosku o natychmiastowe odwołanie go ze stanowiska szefa telewizji. Dziś spotyka go kolejna przykra niespodzianka. Nawet zegary sprzysięgły się przeciw niemu. Świadkowie twierdzą, że Kurski oddał swoją aplikację w konkursie na prezesa TVP po ustalonym w regulaminie czasie.
Rada Mediów Narodowych ma więc trzy rozwiązania. Albo zdecyduje o przesunięciu terminu i uzna, że Kurski jednak zdążył oddać aplikację na czas. Albo unieważni cały konkurs, choć będzie to pachnieć farsą. Albo – i to byłoby najprostsze rozwiązanie – zmieni regulamin konkursu. Bo co tam taki konkurs, skoro dla Bartłomieja Misiewicza można było zmienić statut zbrojeniowego kolosa, jakim jest PGZ, i usunąć wymóg wyższego wykształcenia u członków rady nadzorczej... Czyż nie od dawna wiadomo, że „nie matura, lecz chęć szczera..."?