Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że walka z dopingiem będzie polegała przede wszystkim na ściganiu sportowców-oszustów, niemoralnych trenerów i cynicznych lekarzy. Na wyższym poziomie miała to być także walka z tymi, którzy z dopingu czerpią największe korzyści, czyli z producentami zakazanych środków.
Od dawna było dla wszystkich jasne, że sport sam sobie z tym problemem nie poradzi, dlatego powstała WADA, współfinansowana przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) i rządy, dlatego do walki z dopingiem włączyły się władze państw, które podawanie dopingu i handel środkami dopingującymi uznały za pospolite przestępstwo. I kiedy można było mieć nadzieję, że w tej sprawie istnieje prawie globalne porozumienie, Rosja dokonała spektakularnego zwrotu, organizując systemowy doping swoich sportowców przed igrzyskami w Soczi w 2014 r.
Właśnie ta sprawa będzie pierwszym sprawdzianem dla Witolda Bańki jako nowego szefa WADA. Historia uczy, że MKOl i WADA, choć powinien przyświecać im wspólny cel, wcale nie muszą działać ręka w rękę. Dla Thomasa Bacha ewentualne wykluczenie Rosji z przyszłorocznych igrzysk w Tokio to nie jest kwestia moralna, tylko polityczna, o czym już mieliśmy okazję przekonać się, gdy WADA przed igrzyskami w Rio (2016) chciała dla Rosji sankcji ostrzejszych niż te, które wprowadził w życie MKOl, zezujący w stronę Władimira Putina.
Ten skandal nie ma końca, wciąż wychodzą na jaw nowe manipulacje Rosjan, którzy odpowiadają, jak to oni potrafią, ujawniając dzięki hakerom dopingowe grzechy Zachodu. A jest co ujawniać, jak świadczy ostatnia afera lekkoatletycznego trenera Alberta Salazara, za którym stał amerykański koncern Nike.
Zatem Witold Bańka wchodzi do rwącej i brudnej rzeki. W wywiadzie dla „Rz" powiedział, że nie zrobi niczego przeciwko swojemu sumieniu. Jeśli zamierza dotrzymać słowa, może ono być wystawione na trudną próbę.