Prawo autorskie: osiągnęliśmy kompromis

Nie można ochrony prawa autorskiego zamienić w fikcję, lecz ograniczać ją wtedy, gdy przemawia za tym interes publiczny – mówi Andrzej Wyrobiec, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego w rozmowie z Markiem Domagalskim

Aktualizacja: 19.10.2015 08:32 Publikacja: 16.10.2015 17:34

Foto: 123RF

Rz: Podczas posiedzenia Senatu nad nowelą prawa autorskiego mówił pan, że to najpoważniejszy od dziesięciu lat projekt. Dlaczego? W zasadzie dostosowuje przecież polskie prawo do unijnych dyrektyw.

Andrzej Wyrobiec: Z tym nie mogę się zgodzić. To pierwsza nowelizacja prawa autorskiego od bardzo dawna, która wychodzi znacznie poza obowiązkową implementację dyrektyw. Same wyjątki dotyczące dozwolonego użytku mają przecież charakter fakultatywny. Komisja Europejska nie wymagała od nas choćby uregulowania kwestii e-learningu czy korzystania z utworów na potrzeby karykatury, parodii lub pastiszu. Państwa członkowskie mają też pełną swobodę w kształtowaniu systemu wynagrodzeń ?za wypożyczenia biblioteczne. Prawo unijne przesądza tylko, że ma być wprowadzony. Wreszcie korzystanie z utworów niedostępnych w obrocie handlowym nie jest wiążąco uregulowane w prawie unijnym. Są rozwiązania niemieckie czy francuskie, ale mają wymiar krajowy. Tym tematem po prostu warto było się zająć przy okazji wdrożenia dyrektywy ?o dziełach osieroconych.

Podczas prac nad ustawą wielu podkreślało, ?by prawo autorskie jak najszerzej udostępniało utwory, co zaleca Unia. Czy się udało?

Prawo europejskie z jednej strony wymaga ochrony uprawnionych, z drugiej określa, ?w jakich sytuacjach powinna być ona ograniczona czy wręcz zniesiona. Nie będę wymieniał nowych obszarów dozwolonego użytku, bo opinia publiczna była już o tym wielokrotnie informowana. Ministerstwo przygotowuje ponadto prosty, praktyczny poradnik dotyczący wprowadzonych zmian i ich skutków. Pozwolę sobie natomiast na małą dygresję. Nie wiem, skąd się biorą opinie ?o rzekomo prostych regułach, które Unia wykorzystuje, by ułatwić dostęp do utworów. Dyrektywa o dziełach osieroconych dobitnie temu przeczy. Jako modelowe paneuropejskie rozwiązanie wybrano system, z którego korzysta relatywnie mało podmiotów (jedynie instytucje kultury, ochrony dziedzictwa filmowego czy nadawcy publiczni). Korzystanie ograniczono do dwóch pól eksploatacji: można tylko zrobić kopię utworu i udostępnić ją w internecie. Co oznacza, że np. Filmoteka Narodowa nie będzie mogła, na podstawie dozwolonego użytku, wyświetlić „osieroconego" filmu, a publiczna telewizja go nadać. Tak ograniczone uprawnienia powstaną i tak dopiero po starannych poszukiwaniach. W przypadku utworów audiowizualnych będzie to – ze względu na co najmniej kilkudziesięciu uprawnionych ?– bardzo trudne. Gdzie tu prostota?

Przy niektórych „wolnościach" był opór?

Jeżeli dyskusja dotyczy dozwolonego użytku, który w praktyce wyłącza ochronę majątkowych praw autorskich, to spory są nieuniknione. Wątpliwości środowisk kreatywnych, które żyją z udostępniania swoich treści, budziły przede wszystkim regulacje e-learningu, prawa cytatu czy tzw. wyjątku incydentalnego. Z kolei niektóre postulaty środowiska tzw. otwartystów zainteresowanych bezpłatnym dostępem ?do kontentu tak by ukształtowały dozwolony użytek edukacyjny, że ochrona uprawnionych stałaby się iluzoryczna. Każda organizacja pozarządowa – także stowarzyszenie zwykłe, do którego założenia potrzeba trzech osób ?i nie podlega w praktyce żadnej kontroli ?– mogłaby bez zgody uprawnionego i opłat bezpłatnie udostępniać cudze treści w internecie. Wystarczyłoby, że ilustrowałyby proces nauczania i korzystałby z nich ograniczony krąg osób (np. zidentyfikowanych użytkowników portalu ?czy członków grupy na serwisie społecznościowym). Znając pomysłowość niektórych rodaków, krąg podmiotów, które prowadzą działalność edukacyjną, bardzo by się poszerzył. Mówiąc poważnie, trudno się z takimi pomysłami zgodzić. Nie tylko ignorują reguły prawa międzynarodowego i europejskiego, ale i wypaczają sens dozwolonego użytku publicznego. On nie ma zmieniać ochrony prawa autorskiego w fikcję, tylko ograniczać ją w interesie publicznym.

Czy ten kompromis ministerstwu się udał?

Wprowadziliśmy – w mojej ocenie – rozsądne regulacje we wszystkich obszarach, które pierwotnie chcieliśmy objąć projektem. Niewątpliwie, co zresztą sygnalizowaliśmy ?w toku procesu legislacyjnego, konieczna jest pogłębiona dyskusja o wprowadzeniu rozwiązań, które opierają się na rozszerzonym zbiorowym licencjonowaniu. Stworzyłoby to np. szersze, niż pozwala na to prawo unijne, możliwości korzystania z utworów „osieroconych" czy też dało wreszcie szansę na wykorzystanie potencjału archiwów publicznych nadawców radiowych i telewizyjnych.

Kiedy?

Nad takimi zmianami chcemy pracować przy okazji implementacji dyrektywy o zbiorowym zarządzaniu. To także dobry moment, by przemyśleć funkcjonowanie systemu zbiorowego zarządu w Polsce, w tym kwestie ustalenia stawek wynagrodzeń ?w ramach Komisji Prawa Autorskiego. Doświadczeń, nie zawsze pozytywnych, nazbierało się bardzo dużo. Traktuję obecną nowelizację jak pierwszy krok w koniecznej modernizacji polskiego prawa autorskiego.

Dlaczego tak długo trwały prace nad nowelą? Czy środowiska: wydawców i twórców są trudne? Chodzi o pieniądze czy o zasady?

Można coś zrobić szybko albo zrobić dobrze. Nie wyobrażam sobie szybkiego procedowania w dziedzinie, w której interesy różnych podmiotów są sprzeczne, a chce się poznać ich racje i zaprosić do wspólnego szukania możliwych punktów stycznych. Przypomnę, że tylko do dyskusji na Forum Prawa Autorskiego zaproszono ponad 80 organizacji. Posłużę się przykładem wynagrodzenia za użyczenia biblioteczne – mniej lub bardziej ukryte spory o jego kształt ?i źródła finansowania trwały od wejścia Polski do UE. Formułowano wiele sprzecznych opinii, ale ich autorzy chyba nigdy nie usiedli przy jednym stole. Kiedy już się udało, okazało się, że można wypracować coś cennego wspólnie. Dwa i pół roku na dyskusję i proces legislacyjny w zestawieniu z kilkunastoma latami wymiany opinii, które nie zawsze miały umocowanie ?w faktach. Takie sytuacje uzmysławiają dobitnie, że czas bywa pojęciem względnym. Poza tym opinia publiczna widzi tylko efekt końcowy – projekt z uzasadnieniem i oceną skutków regulacji, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Na początku trzeba sprawdzić rozwiązania innych państw członkowskich UE, orzecznictwo sądów polskich i europejskich, prześledzić, co na dany temat piszą przedstawiciele doktryny – dopiero potem zacząć przygotowywanie dokumentów.

Pojawiają się, nie od dzisiaj zresztą, opinie, ?że ochrona praw autorskich i podobnych dóbr niematerialnych jest zbyt duża, zbyt kosztowna, że chroni wielkie korporacje i bogate kraje kosztem zwykłych zjadaczy kultury.

Od jakiegoś czasu jesteśmy świadkami globalnego konfliktu, który dotyczy dostępu do treści i ich komercyjnej eksploatacji. Znaczenie utworu, podobnie jak informacji, ?w społeczeństwie opartym na wiedzy rośnie, bo na dostępie do kultury i rozrywki można coraz więcej zarobić. Z jednej strony są podmioty, które tworzą kontent i chcą uzyskać zyski z jego dystrybucji. Z drugiej strony głównie internetowi, czasem globalni pośrednicy w dostępie do treści. Niektórzy najchętniej nie płaciliby za to, dzięki czemu zarabiają – dla nich prawo autorskie na pewno nie jest wygodne. Przy tym w najbardziej rozwiniętych państwach świata coraz częściej posiadacze praw do kontentu tworzą własne platformy dostępu, a pośrednicy w dostępie do treści własny kontent (np. Netflix).

A więc ten dwubiegunowy układ się zmienia?

Owszem. Na słowa czy narracje o prawie autorskim trzeba zawsze patrzeć w tym kontekście. Zastanowić się, kto do nas mówi, co tak naprawdę mówi i jak chce nasz stosunek do prawa autorskiego ukształtować. Nie ulega wątpliwości, że wiele branż, często zapewniających coraz więcej miejsc pracy ?w gospodarkach państw rozwiniętych – także ta, w której zatrudniony jest pan redaktor – opiera się na istnieniu prawa autorskiego. Nie ma znaczenia, czy pana artykuł zostanie tradycyjnie wydrukowany czy opublikowany w internecie. Dodatkowo twórczość bez jej ochrony i możliwości czerpania dochodów przez uprawnionego będzie skazana wyłącznie na jakąś formę mecenatu, a więc uzależniona od preferencji mecenasa. Samo prawo autorskie zawiera liczne wyjątki, które pozwalają na odstępstwa od monopolu. Niektóre są adresowane do indywidualnych użytkowników (jak pan to określił: „zwykłych zjadaczy kultury" – np. dozwolony użytek osobisty czy prawo cytatu). Inne dotyczą określonych form eksploatacji twórczości, które zasługują na szczególne traktowanie (np. dozwolony użytek edukacyjny czy naukowy). W tym systemie naprawdę można próbować wypracować jakąś racjonalną równowagę.

Czy internet nie wymaga uniwersalnej regulacji, bo w zasadzie nie zna granic?

Nie mogę w tej chwili wyobrazić sobie, że państwa świata są w stanie wypracować jedno uniwersalne rozwiązanie. Tym bardziej że ich interesy i bliskie im wartości są często krańcowo różne, a nie potrafią się dogadać także w wielu prostszych kwestiach. Wiem też, jak trudno uzgadnia się nawet wąskie zakresowo umowy międzynarodowe na forum Światowej Organizacji Własności Intelektualnej. Poza tym kwestia praw autorskich to tylko fragment zagadnienia – internet dotyka każdej sfery życia, w tym obiegu informacji, a więc podstaw działania społeczeństwa w ogóle. Tutaj trzeba naprawdę zawsze dobrze się zastanowić, co się reguluje i jakie to może mieć skutki. Na gruncie europejskim konieczne są rozsądne korekty przepisów, które dotyczą ponadgranicznego korzystania z utworów w ramach UE. Niezbędne jest też wypracowanie wspólnych skutecznych narzędzi walki z naruszeniami własności intelektualnej dokonywanymi przez podmioty, które z komercyjnej eksploatacji cudzej twórczości uczyniły stałe źródło dochodu. To są dla mnie realne zagadnienia ?do rozważenia na dziś.

Niedawno Trybunał Konstytucyjny, rozpatrując skargę największego operatora kablowego ?w Polsce, orzekł niekonstytucyjność przepisu pozwalającego żądać od osoby, która w sposób zawiniony naruszyła prawa autorskie, trzykrotności opłaty licencyjnej. Czy bez takich sankcji ochrona nie będzie iluzoryczna?

Trybunał w uzasadnieniu napisał wprost, że trzykrotność wynagrodzenia jest sankcją zbyt surową. Nie zanegował natomiast opierania odpowiedzialności odszkodowawczej na -krotności opłaty licencyjnej jako takiej. ?W ogóle nie oceniał przepisu, który wciąż pozwala żądać dwukrotności opłaty licencyjnej. Uznał też za dopuszczalne odszkodowania o charakterze ryczałtowym lub inne rozwiązania, które ułatwiałyby dochodzenie odszkodowań przez uprawnionych. Środki wzmacniające ich ochronę więc istnieją i są co do zasady w świetle polskiej konstytucji dopuszczalne. Gdyby z nich z kolei całkowicie zrezygnować, łatwiej byłoby po prostu w ogóle nie szanować prawa. Podmioty gospodarcze (świadome, że muszą nabyć licencję) mogłyby bezprawnie korzystać z treści, żeby po kilku latach ewentualnego postępowania sądowego zapłacić tyle odszkodowania, ile wynosiłoby wynagrodzenie uprawnionych. Zamiast może zbyt surowej prewencji mielibyśmy do czynienia z wolną amerykanką.

Wieloletnie spory o komercyjne wykorzystywanie tekstów wycinków ?pod szyldem przeglądów prasy pokazuje, ?że ta ochrona twórczości nie jest łatwa. ?Trudno było usunąć art. 30 traktowany ?przez niektóre firmy monitorujące media ?jako podkładki do pressclippingu?

Propozycja tej zmiany wzbudziła protest jednej polskiej firmy pressclippingowej, która opierała na nim swoją działalność, ?i stowarzyszeń czy izb, których jest ona członkiem. ?Myślę, że powszechna dyskusja szerzej uzmysłowiła, że dozwolony użytek publiczny nie może być co do zasady podstawą prowadzenia działalności komercyjnej. Ustawodawca zaś powinien eliminować przepisy niejasne czy anachroniczne – taki niewątpliwie był art. 30. Sam zaś spór między wydawcami a firmami pressclippingowymi ma charakter cywilny: winien więc albo zakończyć się zawarciem stosownych umów, ?albo wyrokami właściwych sądów.

Rz: Podczas posiedzenia Senatu nad nowelą prawa autorskiego mówił pan, że to najpoważniejszy od dziesięciu lat projekt. Dlaczego? W zasadzie dostosowuje przecież polskie prawo do unijnych dyrektyw.

Andrzej Wyrobiec: Z tym nie mogę się zgodzić. To pierwsza nowelizacja prawa autorskiego od bardzo dawna, która wychodzi znacznie poza obowiązkową implementację dyrektyw. Same wyjątki dotyczące dozwolonego użytku mają przecież charakter fakultatywny. Komisja Europejska nie wymagała od nas choćby uregulowania kwestii e-learningu czy korzystania z utworów na potrzeby karykatury, parodii lub pastiszu. Państwa członkowskie mają też pełną swobodę w kształtowaniu systemu wynagrodzeń ?za wypożyczenia biblioteczne. Prawo unijne przesądza tylko, że ma być wprowadzony. Wreszcie korzystanie z utworów niedostępnych w obrocie handlowym nie jest wiążąco uregulowane w prawie unijnym. Są rozwiązania niemieckie czy francuskie, ale mają wymiar krajowy. Tym tematem po prostu warto było się zająć przy okazji wdrożenia dyrektywy ?o dziełach osieroconych.

Pozostało 92% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Nieruchomości
Ministerstwo Rozwoju przekazało ważną wiadomość ws. ogródków działkowych
Prawo w Polsce
Sąd ukarał Klaudię El Dursi za szalony rajd po autostradzie A2
Nieruchomości
Sąsiad buduje ogrodzenie i chce zwrotu połowy kosztów? Przepisy są jasne