Każda z dawnych cywilizacji bez względu na stopień rozwoju uważała obcoplemieńców i cudzoziemców (czyli resztę świata) za prymitywnych barbarzyńców, zagrożenie lub obiekt zasłużonego podboju. Jednak pogląd o niższym statusie obcych brał się z cech kulturowych, czyli niedostatku ogłady, niezrozumiałych zwyczajów i mowy. Dopiero oświeceniowy kult nauki obmyślił sposób różnicowania ludzi na podstawie wrodzonych cech biologicznych, tworząc doktryny rasowe. Od dawna światłe głowy przeczuwały związek koloru skóry z dziedziczną inteligencją i typem osobowości. Immanuel Kant miał czarnoskórych za naturalnie głupich, próżnych i niezdatnych do głębszych uczuć, choć trudno szukać źródła tej wiedzy w Królewcu, skąd filozof nie ruszał się na krok. Podobnie uważał lepiej zorientowany Benjamin Franklin, który podkreślał niezdolność czarnych do jakiejkolwiek nauki. Mimo to prawdziwej nauce daleko do spekulacji wywiedzionych z powierzchownych doświadczeń. Powstanie doktrynalnego rasizmu wymagało zdefiniowania i opisania ras ludzkich w jakiejś naukowej metodologii. Zwłaszcza w „wieku rozumu”, który odrzucał inne źródła poznania niż uczone szkiełko i oko.
Czaszki Pandory
W klimacie oświecenia zajętego manią klasyfikacji i wartościowania zagadnienie samo się narzucało, przy czym nikt nie zważał na słabość aparatu naukowego i ograniczenia poznawcze, stereotypy i uprzedzenia badaczy, którzy – mniej lub bardziej świadomie – szukali potwierdzenia przesądów i własnego poglądu. Zarazem ta sama epoka ugruntowała żywy do dziś mit nauki jako źródła wiedzy bezstronnej i obiektywnej, niezależnej od uprzedzeń i polityki. Quasi-religijny autorytet nauki przez wpojone zaufanie do metodologii i kwantyfikacji łatwo zmienia błędy w uznane prawdy.
Czytaj więcej
Brytyjski Uniwersytet w Cambridge ogłosił w czwartek, że w swojej historii czerpał korzyści z przychodów z niewolnictwa. Obiecano rozszerzenie stypendiów dla czarnych studentów i sfinansowanie więcej badań nad handlem niewolnikami.
Oficjalnie romans nauki z rasizmem zainicjował prof. Johann Friedrich Blumenbach, gdy w 1778 r. objął katedrę na uniwersytecie w Getyndze. Błądząc u podstaw zoologii i antropologii, opisał budowę kilkudziesięciu czaszek zwiezionych ze świata, po czym z różnic rozmiaru i kształtu wywiódł podział ludzkości na pięć głównych ras, zależnie od pochodzenia.
Mimo że sam Blumenbach unikał biologicznego wartościowania, jego klasyfikacja zaczęła dramat trwający prawie dwa wieki. Wyniki podchwycił Christoph Meiners, jego kolega z katedry filozofii w Getyndze, by zajść daleko w konkluzjach. Gdy Blumenbach skłaniał się do wspólnego pochodzenia ludzkości od rasy kaukaskiej, która pod wpływem środowiska innych kontynentów uległa degeneracji, zdaniem Meinersa różnice odkryte w obrębie jednego gatunku były zbyt duże. W ślad za tym użył klasyfikacji Blumenbacha jako potwierdzenia teorii poligenistycznej pochodzenia człowieka, w której – co uważano już przed Darwinem – ludzkie rasy powstały niezależnie z różnych gatunków. Próżno Blumenbach pisał polemiki i eseje protestacyjne, bo wnioski Meinersa świat łatwiej przyswajał.