Klątwa syberyjskiej tajgi

Na początku lat 30. XX wieku do Moskwy zaczęły docierać przerażające informacje: nieznana choroba zakaźna dziesiątkowała plemiona dalekowschodniej tajgi.

Publikacja: 23.03.2023 22:00

Profesor Lew Aleksandrowicz Zilber (1898–1974), wybitny radziecki wirusolog

Profesor Lew Aleksandrowicz Zilber (1898–1974), wybitny radziecki wirusolog

Foto: AFP

Józef Stalin początkowo zlekceważył zagrożenie – do czasu eskalacji i tak już napiętych stosunków z Japonią, co wymagało koncentracji sił wojskowych Armii Czerwonej. Tymczasem infekcja uderzyła w garnizony i bazy Floty Pacyfiku. Wówczas Kreml rzucił do walki najlepszych wirusologów. Udało im się rozwikłać śmiertelną zagadkę, ale pociągnęło to za sobą tragiczne konsekwencje.

Zakazane słowo: epidemia

W 1933 r. na biurku Stalina pojawiły się meldunki NKWD krajów Chabarowskiego i Primorskiego. Donosiły o tajemniczej chorobie, która masakrowała rdzennych mieszkańców Dalekiego Wschodu, natomiast partyjni bonzowie ukrywali dramatyczne informacje. Po pierwsze, słowo epidemia było zakazane. Ze względów ideologicznych żadna masowa choroba nie miała wstępu do raju ludzi pracy, a więc – z założenia – przodującego także na polu medycyny. Po drugie, zgodnie z bolszewickim hasłem „Baby nowych narożajut” (Kobiety urodzą następnych) ci u władzy nie przejmowali się ludzkim życiem. Natomiast NKWD bardzo interesowało wykonanie planu odstrzału zwierząt na futra, którymi ZSRS handlował, pozyskując waluty na stalinowską industrializację, czyli budowę przemysłu zbrojeniowego.

Zgodnie z obserwacjami miejscowych lekarzy choroba zaczynała się od silnych drgawek, potwornego bólu głowy, wymiotów, a następnie dochodziło do utraty przytomności. Czterech zakażonych na dziesięciu umierało w potwornych cierpieniach. Chorzy, którym udało się przeżyć, nigdy nie odzyskiwali pełnej sprawności. Lokalna służba medyczna zareagowała prawidłowo, wykrywając infekcję. Lekarze nadali jej nawet nazwę toksycznej grypy, byli jednak bezradni.

Stalin lekceważył epidemię przez cztery lata, do czasu, gdy diametralnie zmieniła się sytuacja geopolityczna. Już w roku 1932 Japonia anektowała chińską Mandżurię, tworząc graniczące z ZSRS marionetkowe państwo Mandżukuo. Pięć lat później wykorzystała stacjonującą tam Armię Kwantuńską do ataku na resztę chińskiego terytorium, zgłaszając jednocześnie pretensje terytorialne do Dalekiego Wschodu i zsowietyzowanej Mongolii.

Moskwa w trybie pilnym podjęła decyzję o rozbudowie Floty Pacyfiku i utworzeniu Samodzielnej Armii Dalekowschodniej. Tymczasem przerażeni rdzenni mieszkańcy bali się zapuszczać w tajgę. Przesłuchiwani w NKWD twierdzili, że osiadły tam złe duchy, które zsyłają śmierć. Co gorsza, infekcja ewoluowała, atakując głównie przyjezdnych, a więc specjalistów technicznych i żołnierzy. Z tajgi nie powracały patrole wojskowe i ekspedycje naukowe przygotowujące grunt pod eksploatację bogactw naturalnych i budowę obiektów przemysłowych. Każda próba terenowego rekonesansu zamieniała się w ciuciubabkę ze śmiercią. Jesienią 1936 r. zaginęła misja topografów i geologów, mimo że w jej skład wchodziła dwudziestka silnych młodych ludzi w asyście wojskowej. Grupa poszukiwawcza odkryła straszną prawdę: w odnalezionym obozie spokojnie pasły się konie ekspedycji, ale namioty zapełniali martwi lub osoby w agonii.

Zaalarmowana Moskwa początkowo wiązała epidemię z japońskim atakiem nieznaną bronią. Taką możliwość potwierdził wywiad. Przedstawił dowody, że w sąsiednim Mandżukuo cesarska armia zorganizowała centrum badawcze broni biologicznej, prowadząc eksperymenty na ludziach. Rosło ryzyko, że celem dywersji jest oderwanie Dalekiego Wschodu od ZSRS.

Stalin dobrze pamiętał następstwa grypy hiszpanki, która w latach 1918–1922 spustoszyła Rosję, zabijając miliony ludzi. Podczas wojny domowej wraz z epidemią tyfusu sparaliżowała Armię Czerwoną. I znowu nieznana choroba zabiła tysiące ludzi...

Ekspedycja profesora Zilbera

Wczesną wiosną 1937 r. Ludowy Komisariat Zdrowia zorganizował specjalną ekspedycję, stawiając na jej czele wybitnego wirusologa Lwa Aleksandrowicza Zilbera. Osobiste polecenie, tym razem mocno zaniepokojonego Stalina, brzmiało: w jak najkrótszym czasie zlikwidować zagrożenie. Naukowcy dostali kilka miesięcy nie tylko na znalezienie przyczyny, ale także na opracowanie sposobów zapobiegania i leczenia nieznanej infekcji.

Profesor Lew Aleksandrowicz Zilber (1898–1974), wybitny radziecki wirusolog

Profesor Lew Aleksandrowicz Zilber (1898–1974), wybitny radziecki wirusolog

AFP

Ludowy Komisariat Zdrowia planował początkowo, że w ekspedycji weźmie udział dziesięciu innych profesorów. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, Zilber uparł się, że pojadą z nim tylko młodzi naukowcy. Uczciwie ostrzegł kandydatów, że mogą nie powrócić. Nie wpłynęło to na entuzjazm grupy jego własnych uczniów. Sam profesor charakteryzował się niezwykłym oddaniem nauce oraz nieustępliwością w ratowaniu ludzkiego życia.

W skład ekipy weszli ostatecznie epidemiolodzy, neuropatolodzy, mikrobiolodzy i troje entomologów. Udział ostatnich był związany z raportami wywiadowczymi, które wskazały na możliwość japońskiego ataku wirusem azjatyckiego zapalenia mózgu przenoszonym przez owady. Dlatego też ekspedycja nie pracowała w stacjonarnym szpitalu, tylko wybrała metodę badań terenowych w epicentrum zarazy, czyli w tajdze. Według wspomnień akademika Zilbera zespół mieszkający w namiotach pracował po 12 godzin na dobę, analizując w polowym laboratorium zebrane próbki.

Naukowcy byli narażeni na ekstremalne warunki pory monsunowej. Namioty stale zalewały ulewne deszcze, a wezbrana rzeka Obor zagroziła kilku tysiącom doświadczalnych myszy i świnek morskich. Uczestnicy ekspedycji, brodząc po pas w wodzie, przenosili klatki wiwarium w wyższe miejsca obozu.

Pierwszym sukcesem było potwierdzenie, że infekcja nie przenosiła się z osób zakażonych na zdrowe, jednak pierwotny nosiciel pozostawał nieznany. Poszukiwania odbywały się na ślepo. Entomolodzy znikali na wiele dni w tajdze, łapiąc zwierzęta, ptaki i owady, które mogły być żywicielami.

Żaden z członków ekspedycji nie wiedział, jak radzić sobie z infekcją. Gdy zakażeniu uległa wirusolog Anastazja Szubladze, została wykąpana w dezynfekującym roztworze nadmanganianu potasu. Poszukiwania były podobne do wzajemnego polowania. Wirus zaatakował jeszcze toksykologa Michaiła Czumakowa. Przeżył, tracąc jednak słuch oraz doznając trwałego paraliżu rąk. Zmarł parazytolog Borys Pomerancew. Asystentkę laboratoryjną Jewgieniję Gniewyszewą i towarzyszącego ekspedycji lekarza marynarki wojennej Walentina Sołowiowa śmierć dosięgła już po powrocie do Moskwy.

Powoli stawało się jasne, że nosicielami infekcji są owady, które w przeciwieństwie do innych przedstawicieli fauny tajgi mają najwięcej kontaktów z ludźmi. Ustalono z całą pewnością, że przyczyną choroby nie jest drobnoustrój, ale nieznany wirus. Wówczas profesor Zilber – przejrzawszy setki wcześniejszych historii ofiar epidemii – wytypował kleszcze. Zakażeni przebywali wcześniej w określonych rejonach tajgi, a ponadto infekcja szczególnie nasilała się pomiędzy kwietniem i sierpniem, a więc miała charakter sezonowy. Tak udało się wyeliminować aktywne cały rok gzy i komary. Szczyt zachorowań pokrywał się jedynie z harmonogramem sezonu kleszczy.

Zilber wspominał, że pewność co do źródeł epidemii nakazała mu natychmiastową akcję prewencyjną. Z jego polecenia miejscowe służby medyczne, NKWD i wojsko rozpoczęły akcję ostrzegania mieszkańców zagrożonych terenów. Pierwszymi telegramami powiadomiono o odkryciu Stalina i marszałka Wasilija Blüchera dowodzącego Specjalną Armią Dalekowschodnią. Żołnierzom doradzono, aby codziennie sprawdzali się nawzajem i usuwali kleszcze. Następnie akcją profilaktyczną objęto również Syberię.

Gorycz zwycięstwa

Członkowie wyprawy wrócili do Moskwy w aureoli zwycięzców. W stolicy witano ich jak bohaterów, na podobieństwo słynnego pilota Walerija Czkałowa, który jako pierwszy dokonał przelotu na trasie Moskwa–USA.

Ale bardzo szybko wobec głównego autora sukcesu wszczęto represje. Rok 1937 to był czas apogeum stalinowskiego terroru, a machina NKWD nie zważała na zasługi i tytuły naukowe ofiar. Akademikowi Zilberowi najpierw zabroniono kontynuacji prac badawczych nad kleszczowym zapaleniem mózgu, a następnie aresztowano. Jak się okazało, profesor i jego najbliżsi współpracownicy padli ofiarami donosu. Zgodnie z jego treścią nie dokonali przełomowego odkrycia, tylko jako szpiedzy Japonii skierowali badania na fałszywe tory, maskując ataki biologiczne wroga.

W trakcie brutalnych przesłuchań naukowca torturowano, odbijając mu nerki i łamiąc żebra. Bez procesu, na mocy pozasądowej decyzji osławionej trojki, Lwa Zilbera skazano na dziesięć lat łagru w Peczorze. W osobistym pamiętniku profesor wspominał, że przeżył głód i śmiertelne wyczerpanie wyłącznie dzięki marzeniu o powrocie do pracy naukowej. Dwa lata później warunki katorgi złagodził osławiony Ławrientij Beria, który udoskonalił system niewolniczej pracy więźniów gułagu. Zilbera przeniesiono do jednej z tzw. szaraszek, czyli więziennych instytutów badawczych zarządzanych przez NKWD. To tam, już po wybuchu wojny hitlerowsko-sowieckiej, profesor opracował unikalny lek przeciwko pelagrze (awitaminozie i wycieńczeniu). W badaniach wykorzystał farmaceutyczne właściwości mchu syberyjskiej tundry i drzew iglastych.

Wspólnie z innym więźniem, słynnym fizykiem prof. Piotrem Łukirskim, wymyślili sposób na przetworzenie kory i mchu. Zarząd gułagu rozesłał recepturę preparatu „antypelagryna” do łagrowych ambulatoriów. W ten sposób obaj uczeni uratowali życie tysiącom więźniów. W szaraszce profesor Zilber opracował również metodę przetwarzania arktycznego mchu chrobotka w dezynfekujący alkohol, którego rozpaczliwie brakowało obozowym lekarzom. Przemysł spirytusowy pracował bowiem wyłącznie na potrzeby frontu. Profesor został na swój sposób doceniony. Zarząd łagrów zezwolił Zilberowi na organizację wyjątkowego sympozjum więzionych lekarzy, podczas którego przekazał swoją niezwykle przydatną wiedzę. Nie spoczął na laurach. Wciąż przebywając w szaraszce, zbudował podwaliny genetycznej teorii wirusów i pochodzenia nowotworów złośliwych.

Natomiast badania nad klątwą tajgi były kontynuowane. W ślad za wyprawą Zilbera na Daleki Wschód wyjechały dwie kolejne ekspedycje. Były kierowane przez młodego wirusologa Anatolija Smorodincewa, który miał w dorobku spore osiągnięcia w pracy nad szczepionką przeciwko grypie.

Nad sowieckim środowiskiem naukowym jak miecz Damoklesa wisiało żądanie Stalina dotyczące antidotum. Było jasne, że samo zapobieganie ukąszeniom kleszczy nie wystarczy. Wprawdzie odpowiednia profilaktyka zmniejszyła liczbę zachorowań, jednak corocznie zapalenie mózgu atakowało ok. 2–3 tys. osób, z których umierała co czwarta.

W wyniku prac grupy Smorodincewa w lutym 1939 r. powstała odpowiednia szczepionka, którą zgodnie z etyką naukową badacze wypróbowali na sobie. Potwierdzili skuteczność, dlatego wiosną wakcynę podano grupie 10 tys. żołnierzy pełniących służbę w tajdze. Według sowieckich źródeł medycznych z grupy uodpornionych w sezonie kleszczy łagodnie zachorowała tyko jedna osoba.

W 1941 r. zadowolony satrapa przyznał naukowcom nagrody stalinowskie I stopnia. Tym niemniej w 1948 r. również Anatolij Smorodincew padł ofiarą donosu wysłanego do partyjnego sekretarza w Akademii Medycznej. Został oskarżony o „haniebne zachowanie niegodne sowieckiego pracownika naukowego”. Przestępstwo miało polegać na podkradaniu z klatek innych naukowców świnek morskich. Na szczęście donos był tak idiotyczny, że trafił do kosza. Smorodincew kontynuował badania. Wraz z Michaiłem Czumakowem opracował jedną z najbardziej skutecznych szczepionek przeciwko polio. Profesor Lew Zilber został uwolniony w 1944 r. po apelu czołówki sowieckich akademików do Stalina. Tyran wiedział już, że wygra wojnę, dlatego zdobył się na gest łaski, w którym szczególną rolę odegrała prośba szefa służby medycznej armii generała profesora Nikołaja Burdenki. Inni aresztowani uczestnicy ekspedycji Zilbera zostali zrehabilitowani i wyszli na wolność dopiero w 1956 r. Sowiecka propaganda odpowiednio zmarginalizowała rolę profesora i jego ekipy w odkryciu dalekowschodniej odmiany kleszczowego zapalenia mózgu.

Shutterstock

Józef Stalin początkowo zlekceważył zagrożenie – do czasu eskalacji i tak już napiętych stosunków z Japonią, co wymagało koncentracji sił wojskowych Armii Czerwonej. Tymczasem infekcja uderzyła w garnizony i bazy Floty Pacyfiku. Wówczas Kreml rzucił do walki najlepszych wirusologów. Udało im się rozwikłać śmiertelną zagadkę, ale pociągnęło to za sobą tragiczne konsekwencje.

Zakazane słowo: epidemia

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa