Skrzywdzeni, poniżeni, bez zadośćuczynienia

Pamięć o Grudniu przetrwała całą gierkowską dekadę, stała się zapalnikiem Sierpnia, by zblaknąć w III RP.

Aktualizacja: 17.12.2015 05:08 Publikacja: 16.12.2015 17:06

Skrzywdzeni, poniżeni, bez zadośćuczynienia

Foto: Adam Warżawa/PAP

To był zryw od szczecińskiej Tlenowni po Spółdzielnię Metal w Elblągu. Wydarzenia pod koniec roku 1970 jawią się jako ironiczny komentarz do PRL-owskiej mantry propagandowej o „powrocie Ziem Zachodnich do macierzy". Rzeczywiście, robotnicy Szczecina i Gdyni poczuli się u siebie – i upomnieli się o swoje prawa.

Grudniowy zryw był jedynym, kiedy tak często i tak szczerze śpiewano „Międzynarodówkę", z takim dystansem traktowano „pracowników umysłowych", a najbardziej zdeterminowani uczestnicy rozbitego strajku w Szczecinie gotowi byli zawiązać nową Komunistyczną Partię Polski, rychło rozbitą przez SB. Socjolodzy przyglądają się temu od lat z większą bodaj nawet ciekawością niż historycy. Porządek faktów jest w znacznej mierze znany. Pozostaje pytanie, dlaczego wybuch miał miejsce właśnie na Wybrzeżu. Wielkie skupienie robotników, a wśród nich wielu „ludzi nowych", przybyłych „z zewnątrz", robotników w pierwszym pokoleniu (a właśnie takim, jak chce socjologia, najłatwiej zmobilizować się do zrywu przeciw zastanym układom)? Względnie doinwestowane zakłady? Portowe okno na świat, przez które widać było coraz wyraźniej dystans cywilizacyjny, dzielący PRL od reszty świata? A może jednak po trosze duch rewolty, który trafił tu z imigrantami z wysiedlanego Wilna i spalonej Warszawy w 1945?

Przemilczana prawda

Co się stało, kiedy już pochowano zabitych z Trójmiasta w płytkich grobach na Srebrzysku, a Edward Gierek wymusił „pomożecie" podczas spotkania 25 stycznia w gmachu WRN w Gdańsku? Wątek prawdy o „wydarzeniach grudniowych", jak przez kolejnych dziesięć lat określano półgębkiem masakrę, jest w pewien sposób porównywalny do sprawy katyńskiej, w tym sensie, że stał się „faktem niewymawialnym", że znacząca część ładu politycznego opierała się na wymuszonym przemilczeniu powszechnie znanej prawdy.

W przypadku pamięci o Grudniu rzecz, inaczej niż w przypadku Katynia, sprowadzała się raczej do zapisów cenzury, wzmianek i przecieków. Skoro Władysław Gomułka odszedł na fali oburzenia po masakrze, nowa ekipa nie mogła zaprzeczyć faktom całkowicie: na spotkaniach z władzami wiosną 1971 roku mówi się jeszcze o „uczczeniu pamięci". Na manifestacji pierwszomajowej w 1971 roku stoczniowcy nieśli nawet transparent „żądamy ukarania winnych za zajście grudniowe", a pod Bramą nr 2 złożono wieńce i zapalano znicze. Trzy tygodnie później, podczas kilkugodzinnego wstrzymania prac w Stoczni im. Lenina (21 maja 1971 roku), gromadzący się pod budynkiem dyrekcji pracownicy zażądali, obok sprawiedliwego podziału premii, także „wzniesienia tablicy upamiętniającej niedawne ofiary Grudnia '70".

Odtąd jednak, jak pisze kronikarka zrywów na Wybrzeżu Anna Machcewicz, SB objęła Bramę nr 2 nadzorem przynajmniej dwa razy do roku (w maju i grudniu), początkowo miała powody do satysfakcji. W Stoczni obiecano premie, nie wspomniano ani słowem o tablicy – i w ciągu kilku miesięcy pozwalniano lub powołano do wojska prowodyrów protestu. Robotnicy z roku na rok coraz rzadziej wspominali strajki i ich ofiary, a kiedy w 1975 roku na jednym z wydziałów pojawił się wniosek o powołanie komitetu obchodów piątej rocznicy Grudnia, większość pracowników uznała, że „nie należy już wracać do tych spraw".

W połowie lat 70. ranni i pobici w Grudniu dostali renty, wyjechali na prowincję lub ułożyli sobie życie; duszpasterstwo dominikanów, prowadzone przez ojca Ludwika Wiśniewskiego, zaprasza prelegentów z „Więzi" i „Znaku", ale ciągle jeszcze jest to działalność „obok", a nie przeciw państwu. Grupy studentów wymieniają się bibułą, zbierają podpisy w obronie relegowanego kolegi.

Złodzieje z SB

Jesienią 1977 roku studentom udaje się zawiązać, na wzór Krakowa, Studencki Komitet Solidarności – i podjąć pierwsze akcje.

„Na rogu ulic Doki i Łagiewniki zaczęła się grupować młodzież studencka z małymi wiązankami kwiatów (...) Dołączyły się również do tego zgrupowania osoby wychodzące ze stoczni (...) o godz. 14:15 z taksówki wysiadło dwóch mężczyzn, jeden z brodą, którzy przywieźli wieniec owinięty w brezent...". Styl relacji zdradza autora: tak, to SB-cki „Komunikat z przeprowadzonej operacji obiektu krypt. Brama" z 16 grudnia 1977 roku.

Wieniec SB ukradła już po półgodzinie, „mężczyznę z brodą" (Antoni Mężydło) zatrzymała i pobiła tego samego wieczora. Ale znaczenia tej akcji dla fermentu, który stworzył „opozycyjne Trójmiasto", nie da się przecenić. Aktywiści KOR i ROPCiO, ludzie z Ruchu Młodej Polski i duszpasterstw, wydawcy „Bratniaka" i „Robotnika Wybrzeża", twórcy Wolnych Związków Zawodowych – w każdej z tych grup znaleźli się ludzie z doświadczeniem akcji upamiętniającej masakrę. To było jak reakcja łańcuchowa: rok później, w grudniu 1978, w przeddzień niezależnych uroczystości SB musiała aresztować kilkanaście osób, skonfiskowaną bibułę liczyła na kilogramy (70), a rozwieszone w mieście klepsydry – na tysiące. Pod bramą zebrało się kilkaset osób, huczała o niej Stocznia – a na wydziałach mówiono, że „za rok zorganizuje się akcję bardziej okazale".

I rzeczywiście: w grudniu 1979 szefostwo MSW zwołuje naradę, na której postanawia ogłosić 18 grudnia w Stoczni Gdańskiej „dniem wolnym od pracy", aresztowanych jest przeszło 30 osób – a pod Bramę dociera i tak 2,5 tysiąca manifestantów skandujących „precz z partią", „pachołki kremlowskie" i „niech żyje papież". To wtedy Lech Wałęsa rzuci słynne hasło, by za rok usypać pomnik z przyniesionych przez uczestników kamieni – a analitycy z SB potraktują to na tyle serio, że zaczną gorączkowo opracowywać własne koncepcje upamiętnienia grudniowej masakry, by wyprzedzić stoczniowców. Wahano się między tablicą pod bramą a – ach, to modus operandi! – wzniesieniem pomnika „na cmentarzu, który byłby miejscem niekorzystnym dla organizowania masowych prowokacji", szefostwo było za Srebrzyskiem, ale już nie zdążyło: przyszedł Sierpień.

Symbol na uboczu

Pierwsze postulaty były cztery: przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz, podwyżka płac, gwarancje bezpieczeństwa dla strajkujących – i pomnik. Drewniany krzyż powstanie w warsztatach już w sobotę, 16 sierpnia, po czym na wózku akumulatorowym trafi pod Bramę. Model pomnika, wykonany w Biurze Projektowym Stoczni – początkowo monument miał być złożony z czterech krzyży, co świetnie widać na zdjęciach archiwalnych – stanął na stole prezydialnym w Sali BHP.

A potem poszło w tempie, które zachwyciłoby młodego przodownika pracy Birkuta: wśród przepychanek z władzą, która to troszczyła się o należytą formę artystyczną, to proponowała, by upamiętniono również poległych milicjantów – wzniesiono trzy 42-metrowe krzyże w trzy miesiące i 16 grudnia 1980 pomnik został odsłonięty. Była „Lacrimosa" Pendereckiego, cytat z Miłosza, list od Prymasa, wieniec od ambasadora USA – i goździki z trójmiejskich kwiaciarni usypane w wyższy od człowieka stos.

Tempo nie słabło i rok później grudzień Jaruzelskiego przesłonił grudzień Gomułki – z jak najgorszym skutkiem dla pamięci o tragedii Wybrzeża w roku 1970. Już za pierwszej „Solidarności" nawet uczestnicy „wydarzeń grudniowych" skłonni byli postrzegać rok 1970 jako „prolog Sierpnia" – niesamodzielny, niknący w blasku późniejszego o dziesięć lat zwycięstwa. W latach stanu wojennego żywsza była pamięć świeżych krzywd: Grudzień '70 stał się jednym z elementów oskarżycielskiej wyliczanki pod adresem komunistów, a plac przed Bramą nr 2 – polem dla potykających się z ZOMO harcowników. W III RP pomnik znalazł się na uboczu miasta (w tle znikała likwidowana i szabrowana Stocznia) i polityki: z ZOMO potykano się tym razem retorycznie.

Historia potrafi jednak płatać figle: bitwy i bohaterowie znikają w „czyśćcu pamięci", by po półwieczu wrócić, jak stało się w Polsce choćby z powstaniem styczniowym. Być może nadszedł czas, by pamięć o nigdy niezadośćuczynionych krzywdach Grudnia '70 wróciła – już nie jako zapalnik zrywu, ale przestroga, jak łatwo zapomina się o skrzywdzonych i poniżonych.

To był zryw od szczecińskiej Tlenowni po Spółdzielnię Metal w Elblągu. Wydarzenia pod koniec roku 1970 jawią się jako ironiczny komentarz do PRL-owskiej mantry propagandowej o „powrocie Ziem Zachodnich do macierzy". Rzeczywiście, robotnicy Szczecina i Gdyni poczuli się u siebie – i upomnieli się o swoje prawa.

Grudniowy zryw był jedynym, kiedy tak często i tak szczerze śpiewano „Międzynarodówkę", z takim dystansem traktowano „pracowników umysłowych", a najbardziej zdeterminowani uczestnicy rozbitego strajku w Szczecinie gotowi byli zawiązać nową Komunistyczną Partię Polski, rychło rozbitą przez SB. Socjolodzy przyglądają się temu od lat z większą bodaj nawet ciekawością niż historycy. Porządek faktów jest w znacznej mierze znany. Pozostaje pytanie, dlaczego wybuch miał miejsce właśnie na Wybrzeżu. Wielkie skupienie robotników, a wśród nich wielu „ludzi nowych", przybyłych „z zewnątrz", robotników w pierwszym pokoleniu (a właśnie takim, jak chce socjologia, najłatwiej zmobilizować się do zrywu przeciw zastanym układom)? Względnie doinwestowane zakłady? Portowe okno na świat, przez które widać było coraz wyraźniej dystans cywilizacyjny, dzielący PRL od reszty świata? A może jednak po trosze duch rewolty, który trafił tu z imigrantami z wysiedlanego Wilna i spalonej Warszawy w 1945?

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie