Ostatni spadek franka, o ponad jednego centa wobec euro w ciągu niespełna tygodnia, nastąpił po prawie rocznym okresie, kiedy kurs tych walut niemal się nie zmieniał. Kurs franka nie drgnął na więcej niż kilka setnych centa wobec poziomu 1,20 za euro, najwyższego, na jaki zezwolił szwajcarski bank centralny.
Ten poziom ustanowiony rok temu, by uniknąć deflacji i ochronić szwajcarskich eksporterów, zamroził jedną z najbardziej płynnych walut świata. Silniejszy frank powoduje, że towary z tego kraju sprzedawane za granicą stają się droższe. Od czasu wprowadzenia limitu kursowego inwestorzy kupowali franka albo jako bezpieczną alternatywę dla europejskich problemów z długiem, albo obstawiając, że Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) ugnie się i wycofa limit. Najczęściej jednak omijali szwajcarską walutę szerokim łukiem.
Zyskają eksporterzy
Ponieważ kurs franka znowu zaczął się ruszać, waluta odzyskuje dawną atrakcyjność. – Dwa miesiące temu, kiedy euro było na kolanach, ruch między wspólną walutą a frankiem odbywał się praktycznie w jedną stronę – powiedział Steven Englander, główny analityk walutowy Citigroup ds. krajów G10. – Jeżeli pozostaniemy powyżej poziomu wyznaczonego przez SNB, frankiem znów będzie można zacząć handlować.
Frank osłabł w tym miesiącu, ponieważ perspektywy dla Europy się poprawiły. W lipcu prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi powiedział, że zrobi „wszystko co w jego mocy", by uratować euro. A 6 września EBC ogłosił, że będzie skupował obligacje rządowe, by obniżyć koszty pożyczkowe dla krajów, które potrzebują pomocy.
Analitycy i inwestorzy twierdzą, że fakt, iż frank – uważany za jedną z najbardziej atrakcyjnych lokat kapitału w czasach niepewności, z racji stabilności szwajcarskiego systemu finansowego i stosunkowo silnej gospodarki – w końcu stracił na wartości, stanowi czytelne wotum zaufania dla najnowszego planu EBC, by przyjść z pomocą rynkom dłużnym.