- Gdyby cena ropy wynosiła tyle, co latem 2008 r., czyli 140 USD za baryłkę, niektóre dojrzałe gospodarki zaczęłyby osuwać się w recesję – powiedział w Dubaju wykładowca Uniwersytetu Nowojorskiego. – Ale w USA, gdzie tempo wzrostu szybko przyspiesza, zwyżka cen paliwa o 15-20 proc. nie spowoduje recesji – zaznaczył.
Wskutek poprawy koniunktury w światowej gospodarce i niepokojów społecznych na Bliskim Wschodzie, cena ropy gatunku WTI wzrosła od początku 2011 r. o blisko 15 proc., do 105 USD za baryłkę. Ropa typy Brent podrożała o 22 proc., do 113,8 USD za baryłkę.
Latem 2008 r. paliwa te kosztowały odpowiednio 143 i 146 USD. Ówczesny gwałtowny wzrost ich cen tłumaczy się najczęściej ostrym cięciem stóp procentowych w USA i związaną z tym deprecjacją dolara.
Roubini podkreślił jednak, że obecne ceny paliw nie doprowadzą do znaczącego przyspieszenia inflacji w rozwiniętych gospodarkach. Po recesji wciąż charakteryzują się one z wysokim poziomem niewykorzystanych mocy produkcyjnych, w tym ze znaczącym bezrobociem, które trzyma w ryzach presję na wzrost płac.
- Według mnie, Europejski Bank Centralny zanadto martwi się inflacją – powiedział ekonomista. W minionym tygodniu prezes tej instytucji Jean-Claude Trichet dał do zrozumienia, że stopy procentowe w strefie euro mogą pójść w górę już w kwietniu. Byłaby to pierwsza ich zmiana od maja 2009 r. i pierwsza podwyżka od lipca 2008 r.