Rosyjska inwazja na Krymie i destabilizacja w regionie na nowo rozbudziły w Polsce dyskusję o przyjęciu wspólnej europejskiej waluty jako elementu wzmacniającego naszą gospodarkę. Zdaniem ekspertów w Brukseli, z którymi rozmawiała „Rz", nie ma to jednak ekonomicznego uzasadnienia.
– To bardzo odległa wizja. Przyjęcie euro zajęłoby lata i kiedy już by do niego doszło, to albo byłoby po kryzysie ukraińskim, albo stałby się on trwałym, a więc nieniosącym dodatkowych czynników ryzyka, elementem krajobrazu – uważa Daniel Gros, dyrektor think tanku Centre for European Policy Studies.
Według niego takie kryzysy w naturalny sposób powodują krótkoterminowe turbulencje suwerennej waluty, ale to ma drugorzędne znaczenie dla gospodarki.
60 proc. PKB może wynosić dług publiczny. Włochy i Belgia zostały dopuszczone do strefy euro z większym długiem
Również Fabian Zuleeg, dyrektor European Policy Centre, ocenia tę dyskusję w kategoriach psychologicznych. – Na pewno psychologicznie członkostwo w strefie euro ma znaczenie. Kraj czuje się wtedy jeszcze bardziej zintegrowany z UE i czuje, że ma za sobą Niemcy – mówi ekspert.