Z najpoważniejszymi karami muszą się liczyć niemiecki Deutsche Bank (6,5 mld dol.), brytyjski Barclays (4,8 mld dol.) oraz szwajcarski UBS (4,6 mld dol.). Do takiego wniosku doszli analitycy banku Citigroup, za punkt wyjścia biorąc niedawne doniesienia agencji Reutera, wedle których brytyjski nadzór za manipulacje walutami może wymierzyć instytucjom finansowym grzywny dochodzące do 1,8 mld funtów (9,6 mld zł). Te doniesienia analitycy Citi zestawili z wysokością kar wymierzanych na Wyspach i w innych krajach – w szczególności w USA – za manipulacje stopami procentowymi z rodziny LIBOR (są to stopy wyrażające koszt kredytu na rynku międzybankowym, z którymi powiązane jest oprocentowanie innych kredytów i rozmaitych instrumentów finansowych).
Ten ostatni skandal, który wyszedł na jaw w 2011 r., kosztował kredytodawców z całego świata dotychczas ok. 8 mld dol. Suma tych kar wciąż jednak rośnie. We wtorek Komisja Europejska nałożyła blisko 62 mln euro (262 mln zł) grzywny na JPMorgan Chase za „ustawianie" stóp LIBOR dla franka szwajcarskiego. Przeciwko bankom zaangażowanym w ten proceder toczą się też procesy z powództwa cywilnego.
Kary na instytucje finansowe nakładane są zwykle w drodze ugody z nadzorcami tego sektora: banki godzą się na grzywny i odszkodowania w zamian z umorzenie śledztwa. W sprawie domniemanych manipulacji kursami walut z londyńskich fixingów pierwsze ugody w USA i Wielkiej Brytanii są oczekiwane już w listopadzie. W tych krajach suma kar będzie zapewne największa. Z szacunków analityków Citi wynika, że amerykańskim władzom banki będą musiały zapłacić 28,2 mld dol., a brytyjskim równowartość 6,7 mld dol. Kolejne 6,2 mld dol. mogą je kosztować ugody z Brukselą.
Wyliczenia analityków Citi nie uwzględniają ewentualnej współpracy banków z władzami w trakcie śledztwa, dzięki czemu mogą one uniknąć kar. Gdy wybuchła afera liborowa, bank Morgan Stanley szacował, że 12 podejrzanych o zaangażowanie w ten proceder banków może ponieść kary sięgające 22 mld dol. To, że nadzorcy okazali się pobłażliwi, wynika m.in. z tego, że część instytucji poszła z nimi na współpracę.
Śledztwa w sprawie domniemanych nieprawidłowości w ustalaniu kursów odniesienia na rynku walutowym toczą się od dwóch lat. Regulatorzy podejrzewają, że banki celowo składały duże zlecenia walutowe tuż przed londyńskimi fixingami lub w ich trakcie (w zależności od pary walutowej odbywają się co pół godziny lub godzinę), aby wpłynąć na ich rezultat. Najprawdopodobniej dilerzy różnych instytucji wchodzili przy tym w zmowy. Wykorzystywali też wiedzę na temat zleceń składanych przez klientów (tzw. front-running). Ustalane na fixingach kursy są wykorzystywane m.in. przez towarzystwa funduszy inwestycyjnych do wyceny portfeli aktywów.