Obecna sytuacja, w jakiej znajduje się RPP, jest podobna do tej z 2004 r. Wtedy również nagły wzrost inflacji spowodowany był gwałtownym skokiem cen żywności. Rada w ciągu trzech miesięcy podniosła stopy aż o 1,25 pkt proc. Obawiała się, że przejściowy wzrost inflacji doprowadzi do zwiększonych żądań płacowych. Tyle że wtedy bezrobocie wynosiło niemal 20 proc., a zatem siła przetargowa pracowników w sporach płacowych była bardzo niska.
Gwałtowne podnoszenie stóp było chyba niepotrzebne. Teraz ceny żywności również zaczęły nagle rosnąć, ale różnica polega na tym, że obecnie bezrobocie wynosi 10 proc., a siła przetargowa pracowników jest ogromna. A zatem przełożenie skoku inflacji na żądania płacowe może być dla firm odczuwalne.
Ale z drugiej strony warto spojrzeć na rozkład sił w RPP, aby zauważyć, że tak zdecydowany ruch jest bardzo mało prawdopodobny. Prof. Andrzej Sławiński, którego głos w Radzie jest niezmiernie istotny, stwierdził niedawno, że RPP powinna postępować ostrożnie i stopniowo. Był to sygnał, że jego zdaniem podwyżka o 0,5 pkt proc. jest niepotrzebna. W Radzie już niemal wszyscy członkowie to jastrzębie. Ale ci drapieżni są w mniejszości.