Po akcesji do Unii Europejskiej kraje członkowskie próbują określić termin wprowadzenia na ich terytorium wspólnej waluty. Dotychczas tylko w Słowenii zastąpiła ona walutę krajową. Według agencji ratingowej Fitch najbliżej wejścia do strefy euro są Malta i Cypr (2008) oraz Słowacja (2009). Dla innych krajów terminy wykraczają poza obecną dekadę, a uzależnione są głównie od postępu we wdrażaniu reformy finansów publicznych i zwalczaniu inflacji. Opierając się na euro, gospodarka Polski i Estonii może funkcjonować najwcześniej od 2012 r., Bułgarii, Czech i Litwy od 2013 r., Węgier od 2014 r., a Rumunii dopiero od 2015 r.
Jedną z zalet wprowadzenia wspólnej waluty będzie porównywalność nie tylko cen, ale też wynagrodzeń. Warto więc już teraz zwrócić uwagę na zróżnicowania płacowe w krajach UE. Dane dotyczą co prawda 2005 r., ale ostatnie dwa lata nie zdołały zatrzeć różnic w zarobkach. W 2005 r. statystyczny Polak zatrudniony w przemyśle i usługach zarabiał średnio w miesiącu 656 euro brutto, czyli ok. 3,4-krotnie mniej niż obywatele innych krajów UE (prawie 2,3 tys. euro). Najwyższe wynagrodzenia oferowali pracodawcy w Luksemburgu i Danii (powyżej 3,8 tys. euro) oraz w Wielkiej Brytanii (3,2 tys. euro). Najniższe zaś w Bułgarii (172 euro), Rumunii (263 euro), na Łotwie (340 euro) i Litwie (397 euro).
Inny obraz rysuje się, jeśli uwzględnimy różnice w poziomie cen występujące w poszczególnych krajach. Mało kto zwraca uwagę, że siła nabywcza tysiąca euro w krajach „15” jest znacznie niższa niż jego złotowa równowartość w Polsce. W takim porównaniu wypadamy znacznie lepiej. W 2005 r. zatrudnieni w polskich firmach przemysłowych i usługowych zarabiali przeciętnie miesięcznie 1,1 tys. euro brutto wobec 2,6 tys. euro w UE 15 (2,4-krotnie mniej) i 2,5 tys. w UE 27 (1,9-krotnie mniej). Oczywiście różnice w porównaniu z najzamożniejszymi krajami pozostały duże, ale nie są już tak rażące jak w odniesieniu do płac nominalnych. Na pierwszym miejscu pozostają Luksemburg (3,5 tys. euro) i Wielka Brytania (3,1 tys. euro), ale na trzecią pozycję wysunęły się Niemcy (2,8 tys. euro). Wśród nowych krajów członkowskich nasze zarobki nie wyglądają źle. W „12” zajmujemy piąte miejsce (po Cyprze, Słowenii, Czechach i Malcie), wyprzedzając m.in. Węgry, Słowację, Litwę, Łotwę i Estonię, a więc kraje o wyższym poziomie rozwoju gospodarczego mierzonego wielkością PKB na mieszkańca.
Lata 2006 – 2007 to silna presja na wzrost płac w Polsce i w innych nowych krajach UE związana z otwarciem niektórych zachodnioeuropejskich rynków pracy i nasilającą się migracją zarobkową. Firmy konkurują między sobą o pracowników, a chcąc ich zatrzymać lub zwerbować, oferują coraz wyższe wynagrodzenia. Koronnym argumentem uzasadniającym podwyżki jest to, że w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech czy Belgii zarobki są wyższe niż w Polsce. To oczywiście prawda, ale mało kto zwraca uwagę, jaki jest poziom PKB i wydajności pracy w tych krajach. W Polsce w 2006 r. wartość PKB na mieszkańca według kursu walutowego nieznacznie przekraczała 7,1 tys. euro, a liczona parytetem siły nabywczej (uwzględniającym różnice cenowe) – 12,6 tys. euro. Tymczasem w krajach starej Unii, do których się porównujemy, jest ona wielokrotnie wyższa. Na przykład w Irlandii PKB przypadający na mieszkańca liczony siłą nabywczą osiągnął 34,1 tys. euro, w Belgii – 29,1 tys. euro, w Wielkiej Brytanii – 28,8 tys. euro, w Niemczech – 27,1 tys. euro, a w całej UE 27 przekroczył 23,6 tys. euro.
W tyle pozostajemy także pod względem wydajności pracy. W 2005 r. PKB wytworzony przez pracownika w ciągu godziny wynosił w Polsce 19,9 dol. wobec 50,6 dol. w Irlandii, 48,5 dol. w Niderlandach, 47,6 dol. w Niemczech, 43 dol. w Szwecji, 42,9 dol. w Wielkiej Brytanii. Natomiast wydajność pracy w naszym kraju jest zbliżona do notowanej na Słowacji, Cyprze i w Czechach, a przewyższa o 42 proc. wydajność pracownika na Łotwie, o 28 proc. na Litwie i o 19 proc. w Estonii, uzasadniając wyższy niż w tych krajach poziom zarobków.