Już kilka miesięcy temu poprzedni rząd zdecydował o zmniejszaniu klina podatkowego. Bodaj jednej z największych bolączek, jaką można sobie wyobrazić w gospodarce. Sprytnie zaplanowano, że składka zostanie obniżana w dwóch etapach. Na początek, w lipcu 2007 roku, tylko dla pracowników – o 3 procent.
W drugiej turze, w styczniu 2008 roku, redukcja dosięgła pracodawców, ale także – po raz kolejny – pracowników.
Już wówczas w rządzącej koalicji PiS, LPR i Samoobrony można było usłyszeć głosy o niesprawiedliwości tego pomysłu. Partnerom ugrupowania premiera Jarosława Kaczyńskiego zdarzało się grozić, że nie zgodzą się na polepszanie życia pracodawców, bo na nich – jednym słowem – szkoda przecież pieniędzy.
W końcu jednak zmiany przyjęto w wersji proponowanej przez byłą minister finansów Zytę Gilowską.
Dyskusja nad dalszą obniżką klina odżyła po wyborach. Pytano, czy może pieniędzy, jakie państwowa kasa straci na obniżce, nie wydać inaczej. A pieniądze nie są małe, bo rzędu 10 miliardów złotych.