[i]Korespondencja z Berlina[/i]
Niemiecki rząd rozdaje hojnie pieniądze podatników, wspierając określone branże niemieckiej gospodarki. Unika przy tym bezpośrednich dotacji dla konkretnych firm zarówno państwowych, jak i prywatnych. Wspiera innowacyjne branże np. za pomocą specjalnego programu rozwoju energii odnawialnej. Prócz tego sięga po mechanizmy wsparcia określonych gałęzi przemysłu pod hasłem programów koniunkturalnych. Tak było z 5 mld euro przeznaczonymi w roku ubiegłym na premie za złomowanie starych aut i kupno nowych.
– Można to zakwalifikować jako ukrytą formę subwencji – twierdzi Verena Mertins z fundacji Społeczna Gospodarka Rynkowa. Rząd był też gotów uczestniczyć finansowo w akcji ratowania Opla pod warunkiem wysupłania firmy z General Motors.
Rząd wspiera gospodarkę nie tylko finansowo, ale także otwierając specjalny parasol ochronny nad niektórymi firmami. Przykładem jest tutaj Volkswagen, w którym za pośrednictwem rządu Dolnej Saksonii państwo posiada udziały w wysokości 20,2 proc. akcji, ale ma zagwarantowane prawo weta w sprawie najważniejszych decyzji dotyczących koncernu. W ten sposób Niemcy zabezpieczyli się przed możliwością jego przejęcia przez konkurentów. Volkswagen jest więc w pewnym sensie czempionem.
To jednak nic w porównaniu z zaprogramowanymi kosztami wspierania producentów energii ze źródeł odnawialnych. Zgodnie z programem rządowym każdy producent energii tego rodzaju, czy to właściciel dachu, na którym zainstalował baterie słoneczne, czy też koncerny inwestujące w elektrownie wiatrowe, ma zagwarantowane na 15 – 20 lat wysokie ceny sprzedawanej energii. Różnicę pokrywa się poprzez podniesienie cen energii elektrycznej dla wszystkich odbiorców. Do tej pory dodatkowa opłata za kilowat wynosiła 2 centy, lecz w przyszłym roku podniesiona zostanie do 3,5 centa. Tym sposobem do producentów energii ze źródeł odnawialnych wpłynęło według różnych ocen 60 – 80 mld euro w ostatnich dziesięciu latach. Ile otrzymali poszczególni producenci, jest objęte ochroną danych gospodarczych.