Za całokształt twórczości nagrodzili oni w tym roku jednego z najwybitniejszych polskich operatorów Sławomira Idziaka. Artystę kamery, którego zdjęcia mają własny, niepowtarzalny styl. Idziak pracował z najlepszymi. To on był odpowiedzialny za genialne zdjęcia do filmów Kieślowskiego: „Blizny”, „Krótkiego filmu o zabijaniu”, „Podwójnego życia Weroniki”. Za obrazy w „Dyrygencie” Andrzeja Wajdy. To on wreszcie stawał za kamerą na planie filmów Krzysztofa Zanussiego. Zrealizował z nim kilkanaście tytułów, m.in. krótkie „Góry o zmierzchu”, „Bilans kwartalny”, „Constans”, „Imperatyw”, „Z dalekiego kraju”, „Rok spokojnego słońca”. Od 1993 roku kręcił niemal wyłącznie na Zachodzie. Jest autorem zdjęć m.in. do „Chcę cię” Michaela Winterbottoma, „Gattaki” Andrew Niccola, „Dowodu życia” Taylora Hackforda, „Helikoptera w ogniu” Ridleya Scotta, „Króla Artura” Antoine’a Fouqui, „Harry’ego Pottera i Zakonu Feniksa” Davida Yatesa. Za zdjęcia do „Helikoptera...” dostał nominację do Oscara. W 2011 roku, zafascynowany możliwością eksperymentowania z techniką 3D, zrobił zdjęcia do „Bitwy Warszawskiej 1920” Jerzego Hoffmana.
Sławomir Idziak jest artystą niepowtarzalnym: eksperymentuje z obrazem, odważnie posługuje się kolorem, potrafi zrobić zdjęcia suche, niemal dokumentalne, ale jest też poetą ekranu. Zyskał znakomitą pozycję w Stanach, ale nigdy nie przeniósł się do Los Angeles. Po każdym filmie wracał do Polski. Dzisiaj znalazł spokój i dom w Afryce, którą pokochał, ale jego zawodowa aktywność skupia się w Polsce. Rzadko staje za kamerą, bywa, że odmawia odmawia współpracy wielkim reżyserom i udziału nawet w bardzo atrakcyjnych zachodnich produkcjach, by poświęcić się swojemu ukochanemu projektowi. W programie Film Spring Open uczy młodych artystów nowych technologii, ale też wrażliwości i uwagi, z jaką trzeba patrzeć na świat przez obiektyw kamery. Na tej pasji także polega jego wielkość. Ale również i na ogromnej pracowitości, a wreszcie – także na tym, że jest człowiekiem o dużej kulturze, wymagającym, ale jednocześnie ogromnie przyjaznym.
Podczas Gali PSC nagrodę wręczał Idziakowi jego znakomity kolega Bogdan Dziworski, który wspominał jego niebywałe „umiejętności taneczne”: „Operator kamery musi się gibać z kamerą, musi dokładnie wyczuć rytm i to właśnie Sławek robił – we wszystkich swoich filmach starał się stać za kamerą, szwenkować i prowadzić kamerę. I dziękuję ci, Sławku, za te dwa na dwa, które podpatrzyłem u ciebie” — powiedział.
Nagrodę za najlepsze zdjęcia do pełnometrażowego filmu w 2017 roku operatorzy przyznali Wojciechowi Staroniowi za obrazy w łotewsko-estońsko-polskiej koprodukcji „Świt”.
Staroń jest operatorem, który wrażliwość i artystyczne wyczucie łączy z przenikliwym spojrzeniem dokumentalisty. Pracował m.in. z Krzysztofem Krauze i Joanną-Kos-Krauze przy „Placu Zbawiciela”, „Papuszy”, „Ptaki śpiewają w Kigali”, współtworząc atmosferę tych filmów. W pierwszym – jak przez dziurkę od klucza czy wąsko uchylone drzwi - podglądał rodzinny dramat. W drugim, w czarno-białych kadrach zamknął opowieść o romskiej poetce, nadając im piękno starych sztychów, w trzecim – eksperymentował z obrazem i kadrami. Staroń, który sam jest też reżyserem znakomitych dokumentów, od długiego czasu dobrze czuje się w Ameryce Południowej. Jest autorem zdjęć do „Pod ochroną” i „Rodziny na sprzedaż” Diego Lehrmana czy „Nagrody” Pauli Markovitch - za ten film dostał Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie.