Na Croisette kompletne szaleństwo. Nawet wśród krytyków. Trzy kwadranse przed rozpoczęciem pokazu prasowego nowych przygód Indiany Jonesa w wielkiej sali Grand Theatre Lumiere nie było już wolnych miejsc. Po wygaszeniu świateł w przejściach między rzędami krzesłami krążyli ochroniarze w garniturach, którzy pilnowali, by nikt nie filmował i nie robił zdjęć.
Produkcja "Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki" była chroniona jak największy skarb Hollywoodu i owiana aurą tajemnicy. W kontraktach ekipy znalazł się punkt o zakazie rozmów z prasą i nawet aktorom kurierzy przywozili scenariusz tylko na kilka godzin, po czym zabierali go z powrotem do sejfu w wytwórni.
– Przed końcem zdjęć ktoś się włamał i wykradł 3 tysiące fotosów, które zaczęły pokazywać się w Internecie – przyznał Spielberg. – Ale złodzieja złapano, zdjęcia odzyskaliśmy. O filmie nic nie mówiliśmy aż do dzisiaj.
W Cannes bańka pękła! Już wszystko wiadomo. W pierwszej części filmu dzielny archeolog szukał Arki Przymierza, walcząc jednocześnie z nazistami. W "Świątyni zagłady" twórcy rzucili go do Indii, w "Ostatniej krucjacie" próbował odnaleźć świętego Graala. Akcja tamtych filmów toczyła się w latach 30. XX wieku. Ale od premiery "Świątyni..." upłynęło prawie 20 lat i o tyle właśnie postarzał się bohater cyklu.
Są więc lata 50., szczyt zimnej wojny. Profesor Jones zostaje wyrzucony ze swojego Marshall College i razem z młodym człowiekiem, który okazuje się... jego synem, postanawia odszukać w Peru legendarną kryształową czaszkę. Po piętach mu drepczą Sowieci, którzy dzięki mocy peruwiańskiego skarbu chcą zawładnąć światem, ale Jones stawia im czoła z samozaparciem godnym Jamesa Bonda z najlepszego okresu.