Zawsze kręcę o sobie

W moim nowym filmie nie ma euforii, którą miały "Pręgi". Mówi się, że świadomość to taki kac, którego się nie prześpi. A im jest większa, tym życie staje się boleśniejsze po prostu. mówi Magdalena Piekorz.

Publikacja: 24.07.2008 12:26

Zawsze kręcę o sobie

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Od realizacji debiutanckich „Pręg” minęły cztery lata. Co by pani w nich dziś zmieniła?

Tylko detale dotyczące spraw zawodowych. Myślę, że twórczość odzwierciedla, jacy w danym momencie jesteśmy, co czujemy, jak myślimy o świecie. „Pręgi” są takie, jaka wtedy byłam, i zawsze będą moim ukochanym dzieckiem, podobnie jak mój pierwszy dokument „Dziewczyny z Szymanowa”. Te dwa filmy to kolejne etapy mojego wejścia w dorosłość – zarówno zawodową, jak i emocjonalną.

A potem przyszły lata posuchy...

To prawda. Trzy lata bez rezultatu walczyłam o projekty fabularne. Kryzys przyszedł rok temu, kiedy upadł projekt „Krzyż” według scenariusza Andrzeja Saramonowicza. Myślałam, że nie zrobię już żadnego filmu. Wyjechałam z Warszawy, zrobiłam doktorat, wyreżyserowałam spektakl „Łucja szalona” w Teatrze Słowackiego w Krakowie. To było fantastyczne doświadczenie – do tej pory grany jest przy nadkompletach. A potem Krzysztof Zanussi po raz drugi wyciągnął do mnie rękę....

Nie było zwątpień?

Bardzo pomogła mama. Stworzyła mi komfort psychiczny, żebym mogła się na kilka miesięcy wyłączyć i spokojnie napisać doktorat. Psychicznie odpoczęłam, wobec wielu spraw się zdystansowałam.

A potem wyreżyserowałam spektakl charytatywny na rzecz mysłowickiego hospicjum „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie z udziałem Artura Rojka, Jerzego Buzka, Kamila Durczoka. Mam też w planach realizację sztuki „Żegnaj Judaszu” Iredyńskiego, a w Teatrze Rozrywki w Chorzowie – musical „Olivier”, o którego realizacji marzyłam od dawna. Z pewnością pomaga mi to, że kiedy zaczynam coś robić – angażuję się całkowicie i nie myślę o niczym innym.

Coraz bardziej skłania się pani ku teatrowi. Dlaczego?

Moja babcia kochała teatr i zaszczepiła mi tego bakcyla. Wiele lat chciałam być aktorką. Zdawałam i na wydział aktorski, i wiedzy o teatrze – choć bez powodzenia. Lubię pracę z aktorami, analizę tekstu. Poza tym teatr ma czar stwarzania jakiejś rzeczywistości każdego wieczora od nowa i zawsze nieco inaczej. Wolę się realizować w teatrze niż w serialu.

Nie bała się pani, że wyjazd z Warszawy oddali realizację drugiego filmu?

Paradoksalnie okazało się, że wtedy właśnie, kiedy wyjechałam, pojawiła się możliwość nakręcenia „Senności”.

Nie jest to jednak żaden z trzech projektów, do których przygotowywała się pani jeszcze dwa lata temu...

Czasami wierzę, że nad wszystkim czuwa opatrzność. Może po prostu nie miałam teraz zrobić żadnego z planowanych filmów? Wojtek Kuczok, z którym przyjaźnię się od lat, próbował od jakiegoś czasu znaleźć pomysł na kolejną powieść. Pewnego dnia zadzwonił do mnie, mówiąc, że ma zamiar napisać „Pleśń”, historię pisarza, który po odniesieniu sporego sukcesu uświadamia sobie, że się wewnętrznie wypalił.

Z tej nienapisanej jeszcze książki zrodził się pomysł „Senności”, historii o emocjonalnym uśpieniu. Zaczęła powstawać trójwątkowa opowieść, a ja uwielbiam ten sposób konstrukcji, więc bardzo się do tego zapaliłam. Akurat wtedy doszło do szczęśliwego spotkania z Krzysztofem Zanussim, który w krótkim czasie zaakceptował nasz scenariusz. To była niesamowicie twórcza, fajna współpraca, wiele wspólnie przegadanych godzin. Wojtek zaczął pisać powieść. Tego dnia, kiedy dałam mu pierwszą zmontowaną wersję filmu, wręczył mi pierwszą wersję książki.

Po obejrzeniu taśmy powiedział, że się nie spodziewał, że tak bliźniaczo poprowadzimy te historie. Scenariusz był przecież tylko szkicem powieści. Co ciekawe, okazało się, że myśląc o postaciach, zobaczyliśmy je niemal identycznie. Porozumiewaliśmy się bez słów.

Za każdym razem pracuje pani z tą samą ekipą. Dlaczego?

To zespół ludzi podobnie myślących. I to się nie zmienia. Wspólnie dojrzewamy. Nie widujemy się ciągle, ale kiedy razem pracujemy – rozumiemy się doskonale, często wystarczą spojrzenia. Podobnie myślimy o świecie. Przekonaliśmy się o tym już w czasie realizacji „Pręg”. Doświadczenia bohaterów były i naszym udziałem: strach przed dorosłością, odpowiedzialnością, ślady traumy z dzieciństwa. Kiedy realizowaliśmy tamten film, żyliśmy życiem bohaterów, ich problemy były naszymi problemami. „Senność” także dotyczy naszych rówieśników.

Jesteśmy trochę doroślejsi, więc i oni mają inne kłopoty. Żyjąc w szalonym tempie płynących bezrefleksyjnie dni, uświadamiają sobie nagle, że coś przespali, czegoś nie zauważyli. Próbują to zmienić, a także odpowiedzieć sobie na pytanie, kim są teraz, będąc już prawie dorosłymi ludźmi.

Znowu czuliśmy to, co przeżywają bohaterowie filmu. „Senność” składa się z trzech historii, równolegle przeplatających się wątków. Róża, jedna z bohaterek, podejrzewa męża o zdradę. Cierpi na narkolepsję, czyli nagłe napady senności, zazwyczaj wywołane silnymi emocjami. Druga historia to losy małomównego pisarza mieszkającego z żoną i hałaśliwymi teściami, który zostaje postawiony przed życiową próbą.

Trzecia przedstawia młodego lekarza pochodzącego z wiejskiej rodziny, który choć ma dobre relacje z rodzicami, to czuje, że powinien zacząć życie na własny rachunek, w zgodzie ze sobą. Decyduje się na przeprowadzkę do miasta..

Przejmuje się pani krytyką?

Tak. Mam taką naturę, że wszystkim się przejmuję. Co nie znaczy, że nie cenię konstruktywnej krytyki, potrafiącej wytknąć konkretne błędy. Ale dotyka mnie taka w stylu wierszyka, który przeczytałam o sobie: „Piekorz, Piekorz, na sukces ty jeszcze poczekosz”. Niby zabawne, ale jednak złośliwe.

A realizację dokumentów już pani porzuciła?

Na pewno na jakiś czas. To dotykanie z bardzo bliska ludzkich spraw, często bolesnych.

Po filmie dokumentalnym „Znaleźć, zobaczyć, pochować” opowiadającym o muzułmańskich kobietach oczekujących na wyniki ekshumacji i identyfikacji swoich bliskich po wojnie w byłej Jugosławii doszłam do wniosku, że bardziej odpowiada mi tworzenie filmów fabularnych.

Żeby tak bardzo nie bolało?

Tak. Dokument zawsze będzie operacją na żywym organizmie. Wolę opowiadać o życiu poprzez fikcję.

O czym najbardziej?

O człowieku. Jego wyborach, poszukiwaniach, o tym, co przeżywa. Bardzo chciałabym zrealizować film według prozy Leopolda Tyrmanda. To piękna historia o Polaku żydowskiego pochodzenia, który w czasie II wojny światowej we Frankfurcie nad Menem pracuje jako kelner. Najbardziej pociągająca w tej opowieści jest dla mnie afirmacja życia, odkrycie, że w obliczu tragedii miłość do życia gwałtownie rośnie. Nie widziałam w kinie takiego ujęcia wojny.

Pani nowy film „Senność” będzie miał premierę na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni. Bardziej pani na tę chwilę czeka czy się jej obawia?

Podpisuję się obiema rękami pod tym obrazem. Żartujemy z przyjaciółmi, że pierwszy film zrobiliśmy o tym, że ludzie żyją złudzeniami, drugi – że z czasem już ich nie mają.

Dorośliśmy trochę. To, co było urodą moich debiutanckich „Pręg”, dziś wzbudza mój uśmiech, widzę swoją dawną naiwność. „Senność” jest bardziej gorzka, dojrzalsza. Nie ma w niej euforii, którą miały „Pręgi”.

Dojrzałość polega na wyzbyciu się złudzeń młodości?

Nie mam pewności, czy jestem już dojrzała. Owszem, wydaje mi się, że coraz więcej rozumiem, ale z drugiej strony czuję się, jakbym wiedziała coraz mniej. Mówi się, że świadomość to taki kac, którego się nie prześpi. A im jest większa, tym życie staje się boleśniejsze, po prostu.

Rodowita Ślązaczka. Chciała zostać aktorką, ale po kilku nieudanych próbach dostania się do szkół teatralnych, zdała na reżyserię – na Wydział Radia i Telewizji katowickiego Uniwersytetu Śląskiego. Swój pierwszy film dokumentalny „Dziewczyny z Szymanowa”, nagrodzony prestiżowym Brązowym Lajkonikiem na festiwalu w Krakowie, zrealizowała jeszcze na II roku studiów.

Za swój debiut fabularny „Pręgi” według scenariusza Wojciecha Kuczoka otrzymała Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2004 roku. Rok później w warszawskim Teatrze Studio wyreżyserowała monodram Michała Żebrowskiego „Doktor Haust”, także autorstwa Kuczoka. W Teatrze Telewizji zadebiutowała sztuką „Techniki negocjacyjne” Julity Grodek. Była członkiem jury prestiżowego konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill 2006. Właśnie kończy pracę nad swoim drugim filmem „Senność”.

Rz: Od realizacji debiutanckich „Pręg” minęły cztery lata. Co by pani w nich dziś zmieniła?

Tylko detale dotyczące spraw zawodowych. Myślę, że twórczość odzwierciedla, jacy w danym momencie jesteśmy, co czujemy, jak myślimy o świecie. „Pręgi” są takie, jaka wtedy byłam, i zawsze będą moim ukochanym dzieckiem, podobnie jak mój pierwszy dokument „Dziewczyny z Szymanowa”. Te dwa filmy to kolejne etapy mojego wejścia w dorosłość – zarówno zawodową, jak i emocjonalną.

Pozostało 94% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Film
„Napad” na Netfliksie i mroczne lat dziewięćdziesiąte
Film
Niejasna przyszłość Europejskiego Centrum Filmowego Camerimage
Film
„Andy Warhol. Amerykański sen”: Papież pop-artu z Mikovej
Film
Nie żyje Maria Oleksiewicz