Rz: Od realizacji debiutanckich „Pręg” minęły cztery lata. Co by pani w nich dziś zmieniła?
Tylko detale dotyczące spraw zawodowych. Myślę, że twórczość odzwierciedla, jacy w danym momencie jesteśmy, co czujemy, jak myślimy o świecie. „Pręgi” są takie, jaka wtedy byłam, i zawsze będą moim ukochanym dzieckiem, podobnie jak mój pierwszy dokument „Dziewczyny z Szymanowa”. Te dwa filmy to kolejne etapy mojego wejścia w dorosłość – zarówno zawodową, jak i emocjonalną.
A potem przyszły lata posuchy...
To prawda. Trzy lata bez rezultatu walczyłam o projekty fabularne. Kryzys przyszedł rok temu, kiedy upadł projekt „Krzyż” według scenariusza Andrzeja Saramonowicza. Myślałam, że nie zrobię już żadnego filmu. Wyjechałam z Warszawy, zrobiłam doktorat, wyreżyserowałam spektakl „Łucja szalona” w Teatrze Słowackiego w Krakowie. To było fantastyczne doświadczenie – do tej pory grany jest przy nadkompletach. A potem Krzysztof Zanussi po raz drugi wyciągnął do mnie rękę....
Nie było zwątpień?