[b][link=http://www.rp.pl/artykul/328442.html]Komentarz wideo[/link][/b]
Miloš Forman męczy się, próbując roztłuc lekarstwo. Nagle sięga pod biurko, wyjmuje stamtąd Kryształowy Glob i wali nim w pigułkę. Věra Chytilová mruczy: „Psiakrew”, i skleja taśmą rozbitą statuetkę. Gdzie indziej tak mogłyby wyglądać klipy reklamujące festiwal? W Cannes, Berlinie czy Wenecji są dywany i pompa, w Karlowych Warach – humor i luz.
Nie tylko ów luz jest wizytówką festiwalu. Jego dyrektorka artystyczna Eva Zaoralová dużą wagę przywiązuje do kina z krajów postkomunistycznych. Jedynie w Karlowych Warach można sumiennie prześledzić, w jakiej formie są kinematografie z tej części świata. Poświęcony jest im przegląd „West of the East”, ale obrazy z Polski, Czech, Rumunii, Węgier, Rosji, Ukrainy, Łotwy i Bułgarii trafiają również do innych sekcji.
Polskie filmy, rzadko ostatnio zapraszane do konkursów wielkich festiwali, tu są obecne niemal co roku. Zaoralová wyławia z polskiego repertuaru obrazy wartościowe i ambitne. W ostatnich latach pokazywała m.in. „Cześć, Tereska” Roberta Glińskiego, „Symetrię” Konrada Niewolskiego, „Parę osób, mały czas” Andrzeja Brańskiego, „Mojego Nikifora” Krzysztofa Krauzego.
W rozpoczynającym się jutro konkursie o Złoty Glob będzie walczył nowy film Glińskiego „Świnki”, opowieść o prostytucji nieletnich w miasteczku przy granicy polsko-niemieckiej. Poza konkursem pokazana będzie „Operacja Dunaj” Jacka Głomba – fabuła o inwazji na Czechosłowację w 1968 roku z Jiřím Menzlem i Maciejem Stuhrem w rolach głównych.