Na ekrany wszedł sequel „Iron Mana” (2008) – przygód miliardera Tony’ego Starka, który rozprawia się z wrogami Ameryki, paradując w bojowym pancerzu naszpikowanym militarnymi gadżetami. Misję obrony największego mocarstwa na świecie wykonuje jakby od niechcenia. W przeciwieństwie do Batmana nie targają nim wyrzuty sumienia. Nie powtarza sobie przed każdą akcją, że „z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”, tak jak robił to Spiderman. Stark lubi głównie dobrą zabawę, kobiety i szybkie samochody.
„Iron Man” zmienił wizerunek superbohaterów. Przeciwników rozbraja przede wszystkim żartem, zawsze skrywając w zanadrzu jakąś dowcipną odzywkę. Dlatego Starka gra Robert Downey Jr. – mistrz autoironii i ciętych ripost – a nie żaden z umięśnionych przystojniaków w typie Christiana Bale’a („Batman” i „Terminator”) lub Sama Worthingtona („Avatar” i „Starcie tytanów”).
Druga część trzyma poziom pierwszej – dzięki Downeyowi film ma rzadki w tym gatunku luz i wdzięk. Tylko czarny charakter wypada fatalnie. Mickey Rourke grający rosyjskiego gangstera zasłużył sobie na nominację do Złotej Maliny. Może też startować w konkursie na najgorszą fryzurę i kostium roku.
„Iron Man” rozkręcił koniunkturę na superbohaterów z przymrużeniem oka. Niedawno do kin wszedł „Kick-Ass”. Smoliście czarna komedia o nastolatku, który chce zostać herosem, jest satyrą na kult celebrytów, a także klasyczne opowieści o Supermanie i innych facetach w obcisłych trykotach.
„Kick-Ass” pokazuje, że w prawdziwym świecie nie trzeba nadludzkiej mocy, by zostać bohaterem i wybawcą ludzkości. Wystarczy założyć profil na portalu MySpace lub Facebooku.