Słowem, trudno o większy upadek. Jednak z pomocą wiernych fanów muppetom uda się wystawić jeszcze jedno show, dzięki któremu odzyskają wiarę w siebie i miłość tłumów. Po żałosnym początku następuje happy end. Przynajmniej na ekranie. A jak będzie w rzeczywistości?
Ich wielkie chwile nadeszły na przełomie lat 70. i 80., gdy Jim Henson postanowił udowodnić, że jego inwencja nie ogranicza się jedynie do wymyślania programów dla dzieci ("Ulica Sezamkowa"), i stworzył cykl "The Muppet Show" (1976 – 1981). Powstało 120 odcinków serialu. W każdym muppety wystawiały rewię, a ich gościem była gwiazda ze świata muzyki lub filmu.
Kermit z zespołem zaskakiwał absurdalnym poczuciem humoru, w niebanalny sposób komentującym współczesną popkulturę. Choć żarty były skierowane do dorosłych, muppety jako lalki znakomicie mieściły się w konwencji familijnej komedii.
Jednak z trudem znosiły upływ czasu. Na fali popularności show próbowały sił w kinie, a w latach 90. wróciły na mały ekran ("Muppets Tonight"). Bez sukcesów. Tym bardziej że w 1990 roku – po śmierci Hensona – straciły opiekuna i przewodnika, a spadkobiercy słynnego lalkarza nie mieli na nie dobrego pomysłu.
Czas się zatrzymał
Prawa do nich wreszcie odsprzedali koncernowi Disneya. Studio postawiło na zmasowany marketing i sentymentalizm. Teraz, gdy na rynku pojawiły się gadżety z odnowionym logo muppetów, na ekranie Kermit z przyjaciółmi z rozrzewnieniem wspominają dawne dzieje. Twórcy zresztą robią wszystko, by widzowie poczuli, że czas się zatrzymał. Moda i architektura z lat 50. łączą się w filmie z wodewilową estetyką. Kierunek, który obrał Disney, jest klarowny. Odrodzone muppety nie będą gonić za współczesnością, ale raczej uwodzić klimatem retro.
To dobry przepis na przywrócenie muppetów do życia, choć miłośnikom żartów w stylu Shreka może wydać się mocno anachroniczny.