Siedem filmowych hitów na lato

Co w kinie piszczy? Zaskakująco wiele i wyjątkowo ciekawie. Proponujemy odrobinę dobrze zapowiadającej się rozrywki, z głośnymi nazwiskami, dużymi budżetami i dobrym aktorstwem

Publikacja: 08.07.2012 16:00

Siedem filmowych hitów na lato

Foto: materiały prasowe

Kino jest sztuką, to prawda, ale film przede wszystkim bywa rozrywką. Nie odmawiając nikomu prawa do delektowania się skomplikowanymi eksperymentami formalnymi oraz wyszukanymi analizami tajników ludzkiej duszy, dziś chciałbym jednak zaprosić na subiektywny i bezwstydnie komercyjny przegląd najciekawszych filmowych premier lata 2012. Żeby było sprawiedliwie, filmy omawiam w takiej kolejności, w jakiej będą pojawiać się na polskich ekranach.

„Prometeusz"

(Prometheus), reż. Ridley Scott (20 lipca)

33 lata minęły od chwili, kiedy porucznik Ellen Ripley uciekła z transportowego statku kosmicznego „Nostromo", a 30 lat od premiery poprzedniego filmu science fiction Ridleya Scotta („Blade Runner"). Każdy fan SF musi więc powiedzieć tego lata: „Mistrzu, jakże długo kazałeś nam czekać na swój powrót...".

Ridley Scott jest przede wszystkim malarzem – to niezwykły reżyser, który myśli obrazem i dla którego obraz jest najważniejszy. Dlatego nawet gdy wychodzimy z jego mniej udanych filmów, w głowach zostają nam kadry, które długo nie chcą zniknąć. Tak było w przypadku przeciętnego thrillera „Osaczona", z którego pamięta się głównie niezwykłe stroboskopowe sceny z nocnego klubu i wielkie wnętrza mieszkania bohaterki granej przez Mimi Rogers. Tak było i w „Królestwie niebieskim" – wystarczy wspomnieć sceny z trędowatym królem Baldwinem IV prowadzącym w lśniącej masce armię krzyżowców albo panoramę portu w Messynie.

Wrażliwość wizualna i iście malarska wyobraźnia czynią z Ridleya Scotta idealnego autora kina historycznego i science fiction, czego dowodem są zarówno skromny „Pojedynek" oraz kosztowny „Gladiator", olśniewający „Blade Runner",  jak i klaustrofobiczny „Obcy".

Reżyser długo nie dawał się namówić na powrót do świata „Obcego", a przymiarek było kilka, włącznie z projektem filmu nr 5, który miał rozgrywać się na Ziemi, dokąd powracająca z kosmosu w „Alien: Resurrection" ekipa miała przywlec nieproszonego gościa. „Prometeusz" to podejście do problemu od zupełnie innej strony – rozgrywa się w tym samym uniwersum co seria „Obcy", ale nie jest bezpośrednim prequelem słynnego filmu z 1979 r. Opowiada o załodze statku kosmicznego, która zamierza zbadać niezwykłe odkrycie – malowidła znajdujące się na odległej planecie, które zadziwiająco przypominają te z prehistorycznych jaskiń na Ziemi. Czy to klucz do zagadki o prawdziwym pochodzeniu ludzkości? Byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że cała eskapada postawi Ziemię w obliczu śmiertelnego zagrożenia.

Pierwsze reakcje są mieszane. Część widzów ma za złe Scottowi, że nie zrobił po prostu „nowego Aliena", część krytyków – jak Roger Ebert – chwali go za to, że porwał się na poważne kino SF, w duchu dawno niewidzianym na wielkim ekranie. Kto ma rację? Na pewno warto sprawdzić samemu. A w kwestii „Obcego" „Prometeusz" uszyty jest w taki sposób, że jego spodziewany ciąg dalszy może stać się świetnym łącznikiem z oryginalną serią, więc w sumie nic straconego.

„Mroczny rycerz powstaje"

(The Dark Knight Rises), reż. Christopher Nolan (27 lipca)

Pierwszy „Batman" Christophera Nolana był oszałamiająco dobrym filmem akcji. Drugi („Mroczny rycerz") okazał się jeszcze lepszy, a przy okazji na trwałe zapisał się w historii kina ostatnią (i znakomitą) rolą tragicznie zmarłego Heatha Ledgera jako Jokera. Oczekiwania wobec części trzeciej (i jak zapowiada reżyser – ostatniej) są więc olbrzymie, ale też Nolan wydaje się jednym z nielicznych twórców we współczesnym Hollywood zdolnym unieść ten ciężar. Nie wspominając o tym, że sama wieść o tym, iż to śliczna Anne Hathaway („Diabeł ubiera się u Prady") zagra Catwoman wystarczyłaby, żeby ściągnąć do kin tłumy.

Ze wszystkich superbohaterów komiksowych Batman jest zdecydowanie najciekawszy. Nie posiada nadnaturalnych mocy, musi liczyć na własny rozum, własne mięśnie i poświęcenie (oraz na własne gadżety i pieniądze). Tym bardziej ważne jest dla niego zrozumienie i wsparcie ze strony tych, których samozwańczo broni przed chaosem i zbrodnią. Dlatego coraz trudniej odnaleźć mu się w dzisiejszym świecie, w którym królują szukanie kompromisu za wszelką cenę, przedkładanie świętego spokoju nad sprawiedliwość i zgubna praktyka ustępowania przed silniejszym. Filmy Nolana mocno uderzają w tę nutę – jego Mroczny Rycerz ma wpływowych wrogów nie tylko wśród diabolicznych łotrów, ale także wśród grających teoretycznie po tej samej stronie polityków i policjantów.

Jednocześnie filmy Nolana dobitnie pokazują (wcześniej robiły to także najlepsze, artystyczne komiksy o Batmanie), że jest to postać cały czas igrająca z ciemną stroną mocy, spoglądająca w otchłań, której zew trudny jest do pokonania. Gdzie leży granica?

W jakim momencie ten, który bezlitośnie walczy ze złem, staje się podobny do tych, których chce pokonać? Jak długo można bronić społeczeństwa, które samo nie chce się bronić? Spory ładunek materiału do przemyślenia jak na adaptację „jakiegoś tam komiksu".

Ekranowy Batman XXI stulecia miał też to szczęście, że twarz dał mu świetny aktor Christian Bale. A jest to twarz człowieka udręczonego i zdeterminowanego jednocześnie; człowieka, który z każdą chwilą coraz lepiej rozumie znaczenie słów, jakie w „Mrocznym rycerzu" rzekł do niego Joker: „Dla nich jesteś tylko odmieńcem – tak jak ja".

„Madagaskar 3"

(Madagascar 3: Europe's Most Wanted), reż. Eric Darnell, Tom McGrath (3 sierpnia)

Z dwóch wielkich animowanych premier tego lata przedkładam trzeci „Madagaskar" nad czwartą „Epokę lodowcową". Po pierwsze znacznie bardziej trafia do mnie jego anarchiczny i surrealistyczny humor, po drugie na „Madagaskarze" jeszcze się nie sparzyłem: dwójka dorównywała jedynce, a obydwie części były bardzo zabawne. Tymczasem już druga „Epoka lodowcowa" lekko mnie nudziła. OK, przyznaję trochę i dlatego, że ten ostatni cykl skierowany jest do dzieci nieco młodszych, a ja należę już do dzieci starszych.

W części trzeciej znana nam już ekipa rozpieszczonych i neurotycznych zwierzaków z nowojorskiego Central Parku trafia do Europy. Cel? Ten sam co zwykle: wrócić do domu. Zamiast na pokładzie statku zmierzającego do Ameryki zebra Marty, hipopotamica Gloria, żyrafa Melman i lew Alex znajdą się jednak w wędrownym cyrku (co jest też dla twórców filmu okazją do odświeżenia obsady przez dorzucenie masy nowych postaci).

Seria „Madagaskar" jest obok serii o Shreku najbardziej udanym przedsięwzięciem z cyklu „niby dla dzieci, naprawdę dla

dorosłych", a przy okazji celną i nośną metaforą. „Shrek" świetnie obśmiewał bajkowe stereotypy i przypominał, że pozory mylą, a najlepiej widzi się sercem. „Madagaskar" zaś to – poza świetnym studium charakterów – słodko-gorzka przypowieść o tym, jak  bardzo uzależniliśmy się od zbudowanych przez siebie betonowych dżungli, że mamy poważne problemy z prawdziwym światem. Sam fakt, że musimy sobie to uświadamiać za pomocą filmów animowanych takich jak „Madagaskar", pokazuje wagę problemu, nieprawdaż?

„Cztery lwy"

(Four Lions),  reż. Christopher Morris (17 sierpnia)

Uwaga, będzie ostro – jak się państwu podoba hasło „Komedia o islamskich terrorystach"? Grubo, prawda? Jej twórca – Christopher Morris – to jeden z ciekawszych satyryków brytyjskich młodego pokolenia, miłośnik czarnego humoru i skrajnego absurdu dostarczanego widzowi z absolutnie poważną miną. Kto pamięta pyszny brytyjski sitcom „IT Crowd" (u nas znany jako „Technicy magicy"), ten kojarzy postać szefa korporacji Denholma Reynholma – zagrał go właśnie Morris, prywatnie człowiek bardzo nieśmiały i wycofany, a podczas pisania scenariuszy niecofający się przed baaardzo ryzykownymi żartami.

Cała komedia „Cztery lwy" (może śmieszniej i celniej byłoby: „Czterech lwów") to jedna wielka jazda po bandzie – od pierwszych scen, w których kandydaci na dżihadystów uczą się kręcić filmy wideo z groźbami pod adresem świata Zachodu oraz ćwiczą łykanie kart SIM z telefonów, po koncept wysadzenia meczetu („żeby poderwać do walki braci z Wielkiej Brytanii") oraz terrorystycznego ataku na londyński maraton (w kostiumach postaci z kreskówek).

Bohaterowie tego filmu to grupa muzułmańskich kumpli z brytyjskich przedmieść, którzy wiodąc zwyczajne życie zwykłych poddanych Jej Królewskiej Mości, jednocześnie śnią o zostaniu męczennikami za islam. Dziwna, śmieszna, żałosna i jednocześnie godna współczucia ekipa: zagubieni młodzi ludzie rozdarci między islamistycznymi sloganami a kulturą McDonalda, między dość wygodnym zwykłym życiem a obowiązkami, które – jak sobie wmawiają – mają wobec nieznanych odległych braci z Al-Kaidy.

Wiele w tym filmie ryzykownych dowcipów z wysadzania (siebie i innych), wiele kpin z rzeczy, z których ponoć w dzisiejszych czasach żartować nie wolno, na końcu okazuje się jednak, że Chris Morris patrzy na swoich bohaterów z tkliwością. Nie są najmądrzejsi, to prawda, lecz nie odziera ich z godności. Niestety, ich zderzenie z prawdziwym światem musi skończyć się tragicznie. To jeden z najbardziej antywojennych filmów ostatnich lat – i czarna komedia z bardzo smutnym przesłaniem.

„Niezniszczalni 2"

(The Expendables 2), reż. Simon West (24 sierpnia)

Czas na najbardziej bezwstydną z moich rekomendacji. Świadom jestem gromów, jakie ściągnie na mą głowę.  Na obronę mam dwa fakty – po pierwsze naprawdę jest lato, a po drugie – niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy w życiu z przyjemnością nie oglądał choćby jednego filmu z twardymi facetami kina lat 80. – od Sylvestra Stallone'a, przez Arnolda Schwarzeneggera, po Dolpha Lundgrena i Bruce'a Willisa.

Nakręcony dwa lat temu film „Niezniszczalni" zarówno próbował być pastiszem kina akcji, jak i wskrzesić nostalgię za czasami „Commando", „Rambo" i pierwszej „Szklanej pułapki" (o zwykłych kinowych mordobiciach z użyciem nóg nie wspominając). Efekt podzielił publikę na zapamiętałych fanów kinowego recyklingu, podstarzałych idoli kina akcji oraz zniesmaczonych tym zabiegiem estetów. Nie ukrywam, że bliżej mi do tych pierwszych, choć akurat sam film bardziej cenię za koncept niż wykonanie.

Część pierwsza kpiła z ogranego schematu opowieści o okrutnym dyktatorze latynoskiej satrapii, część druga bierze się za bary z jeszcze bardziej oklepanym motywem – złymi facetami czyhającymi na sporą ilość materiału do budowy bomby atomowej. Naprawdę sporą, bo idzie o pięć ton, tymczasem – jak mówi w „Niezniszczalnych 2" Jean-Claude van Damme – już „sześć funtów czystego plutonu wystarczy, by zmienić równowagę sił na świecie". Już sam fakt, że ktoś jeszcze próbuje kręcić wysokobudżetowy film z van Damme'em, wywołuje w prawdziwym maniaku kina niezdrową ekscytację, a co dopiero będzie, gdy dodam, że w tym filmie powróci także sam Chuck Norris – jedyny facet na świecie, który byłby w stanie rozszczepić pięć ton plutonu kopem z półobrotu.

„Zakochani w Rzymie"

(To Rome with Love), reż. Woody Allen (24 sierpnia)

Od 15 lat (czyli od „Przejrzeć Harry'ego") filmy Woody'ego Allena oglądam już nie dla błyskotliwych i piekielnie inteligentnych scenariuszy (bo ich brak), ale dla aktorów, do których prowadzenia sędziwy tragikomik ma znakomitą rękę. Najciekawsze jest zaś to, co potrafi zrobić z nieoczywistymi członkami obsady.

No bo w końcu o tym, że Kenneth Branagh czy Penelope Cruz to świetni aktorzy, wiedzielibyśmy i bez ról u Allena. Ale już w „O północy w Paryżu" okazało się, że taki Owen Wilson potrafi wzbić się wysoko ponad role kalifornijskiego płaskiego wesołka, a w „Życie i cała reszta" zadziwiająco dobrze wypadł Jason Biggs, znany poza tym właściwie tylko z występów w serii komedii „American Pie".

Tym bardziej czekam na „Zakochanych w Rzymie", gdzie pojawiają się Alec Baldwin (od niedawna udowadniający, że oprócz nadwagi ma wielki potencjał komediowy) czy Jesse Eisenberg, który tak znakomicie portretował w „The Social Network" twórcę Facebooka Marka Zuckerberga. Powrót samego Allena na ekran (po sześciu latach nieobecności) to teoretycznie wisienka na torcie, ale w tym przypadku wystarczyłby i sam tort.

We Włoszech ta komedia o miłosnych perypetiach amerykańsko-włoskich wywołała taki entuzjazm, że film w weekend otwarcia zarobił więcej od wielu hollywoodzkich hitów (niemal 4 mln dol.). Trudno się dziwić, bo są w nim i amory, i Rzym, i na dodatek także sławny włoski komik Roberto Benigni. Ciekawe, czy gdyby Woody Allen nakręcił film o Warszawie, a w jednej z ról obsadził Jana Kobuszewskiego, też padłby u nas jakiś kasowy rekord.

A teraz coś z zupełnie innej beczki.

„Kobieta na skraju dojrzałości"

(Young Adult), reż. Jason Reitman (11 lipca)

Na koniec do zestawu sześciu premier kinowych chciałbym dorzucić siódmą – na DVD. „Kobieta na skraju dojrzałości" (Young Adult) to nowy film Jasona Reitmana, autora m.in. „Juno", czy znakomitego „W chmurach". Ukaże się w Polsce 11 lipca.

Rzecz jest bardzo nietypową komedią romantyczną, bo romantyzmu w niej niewiele, za to sporo sardonicznego humoru. Mavis Gary (znakomita rola Charlize Theron), kobieta w mocno średnim wieku, powraca do miasta swej młodości, by spróbować po latach znów zdobyć swego dawnego chłopaka. Problem w tym, że on jest już żonaty i właśnie urodziło mu się małe dziecko.

Gdyby kibicować głównej bohaterce, musielibyśmy zaakceptować, że jedyną drogą do happy endu jest rozbicie cudzej rodziny. Na szczęście rzecz nie okaże się tak prosta, a film Reitmana to nie antykomedia antyromantyczna, lecz zręczna kpina z konwencji inaczej ustawiająca zgrane klocki, lecz niezapominająca o tym, że musi z nich wypłynąć morał. Kto pamięta inną komedię – „Mój chłopak się żeni" z Julią Roberts w roli „rozbijaczki" cudzych związków – ten wie, co mam na myśli. Coraz mniej powstaje  komedii, które nie obrażają intelektu widza – ta jest jedną z nich.

Kino jest sztuką, to prawda, ale film przede wszystkim bywa rozrywką. Nie odmawiając nikomu prawa do delektowania się skomplikowanymi eksperymentami formalnymi oraz wyszukanymi analizami tajników ludzkiej duszy, dziś chciałbym jednak zaprosić na subiektywny i bezwstydnie komercyjny przegląd najciekawszych filmowych premier lata 2012. Żeby było sprawiedliwie, filmy omawiam w takiej kolejności, w jakiej będą pojawiać się na polskich ekranach.

„Prometeusz"

Pozostało 97% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów