Rumuni rozliczają się z przeszłością
– Pomysł na „Child's Pose" narodził się w czasie szczerych rozmów z moim przyjacielem, scenarzystą Razvanem Radulescu – mówił niedawno w Berlinie Calin Peter Netzer. – Myślałem o własnych, niełatwych relacjach z matką. Wychodząc od nich, zbudowaliśmy fikcyjną historię, którą rzuciliśmy na szersze tło. To, co pokazaliśmy – korupcja, ciągłe „załatwianie" spraw jak za czasów komunizmu, kompletna nieodpowiedzialność młodego pokolenia – to są ogromne bolączki dzisiejszej Rumunii. I pewnie nie tylko Rumunii.
W tych dwóch wypowiedziach kryje się klucz do sukcesu rumuńskiego kina. Kraj, który z trudem, głównie dzięki współpracy z Francuzami i Niemcami, produkuje kilkanaście filmów rocznie i w którym brakuje multipleksów, ma znakomitą kinematografię. Bo artyści, rozliczając się z przeszłością i dniem dzisiejszym, nie udają, że wszystko im wychodzi, a Bukareszt w ich filmach nie przypomina Manhattanu.
Bohaterowie tych filmów to bardzo zwyczajni ludzie. Chłopak, który chcąc uchronić młodszego brata przed deprawacją, decyduje się popełnić przestępstwo („Gdy chcę gwizdać, gwiżdżę" Florina Serbana). Milicjant w czasie manifestacji w 1989 roku przechodzący na stronę protestujących („Papier będzie niebieski" Radu Munteana). Młoda kobieta, która po wyjściu z więzienia, bo odsiadywała wyrok za cudze przestępstwa, chce wyjechać z synem z kraju (znakomite „Peryferie" Gogdana Apetriego). Dwie siostry z małej wioski, wybierające się na zarobek za granicę („Włoszki" Napoleona Hermisa). Silna kobieta jak lwica walcząca o dorosłego syna, lecz kryjąca w sobie samotność i niespełnienia („Child's Pose" Netzera). Dziewczyna, która nie chce oddać rodzicom samochodu wygranego na loterii („Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" Radu Jude). Nastolatka z miłości do chłopaka wychodząca na ulicę („Loverboy" Catalina Mitulescu). Wszyscy oni przeżywają traumy, potykają się i przegrywają, ale też czasem próbują znaleźć w sobie siłę.
Bez gwiazd i efektów specjalnych
W rumuńskich filmach nie ma moralizowania. Jest uważne spojrzenie na świat, który legł w gruzach i teraz na dawnych zgliszczach buduje się od nowa. Z ogromnym trudem, z bagażem wnoszonym z epoki Ceausescu, z nowymi ambicjami, za którymi rzeczywistość nie nadąża. Są tu ogromne emocje ukryte pod pozornym chłodem obiektywizmu. Może również dlatego te skromne filmy – powstające za minimalne pieniądze, bez międzynarodowych gwiazd i efektów specjalnych – tak bardzo poruszają. I bardzo cieszy, że w Polsce twórcy z pokolenia czterdziestolatków zaczynają powoli iść tą samą drogą.