Mówił, że należy do pokolenia ludzi przegranych, których życie zostało naznaczone pasmem rozczarowań. Widział, jak rozpada się mit silnej Polski lat 30., jak jego kraj w obliczu zagrożenia okazuje się słaby i samotny. Na jego młodości piętno odcisnęła tragedia wojny, potem - jako artysta - musiał zderzyć się z socrealizmem. Doświadczył dwóch totalitaryzmów XX wieku.
Zaczynał pracę jako dokumentalista, ale jego „Błękitny krzyż” (1955) zdradzał już temperament fabularzysty. W 1956 roku, gdy zbliżał się październikowy przełom, zrealizował „Człowieka na torze — hołd złożonym staremu, przedwojennemu kolejarzowi, wspaniałemu, dzielnemu człowiekowi niesłusznie oskarżanemu o sabotaż.
- Zbyt łatwo było w tamtych czasach oskarżać - mówił Munk w wywiadzie udzielonym Stanisławowi Janickiemu. - „Człowiek na torze” był wyrazem sprzeciwu wobec zrzucania odpowiedzialności za każde zło na „wroga”.
Ten temat go interesował: jednostka wobec systemu. Człowiek stłamszony przez ideologię. I pytanie: Jak żyć? Jak czuć się wolnym? Jak zachować własne wartości?
„Człowiek…” miał premierę w styczniu 1957 roku, po przewrocie październikowym. Na chwilę przyszła polityczna odwilż. Munk dostał zielone światło na przeniesienie na ekran kolejnego tekstu Stawińskiego. „Eroica” składa się z dwóch nowel. W pierwszej Dzidziuś Górkiewicz, cywil, na wieść o wybuchu powstania ucieka z Warszawy do domu w Zalesiu. Zbieg okoliczności, a dokładniej zdrada żony, sprawia, że Dzidziuś staje się negocjatorem między powstańczym dowództwem a stacjonującym w miasteczku węgierskim oddziałem. On, mały cwaniaczek i spekulant, zostaje wciągnięty w powstanie warszawskie. Przez przypadek. Ale potem pójdzie walczyć już świadomie. Takiego dokona wyboru.