Powrotny bilet z Paryża do domu

Rodzinne miasto odkrywał kilka razy. Próbował ogarnąć jego chaos architektoniczny i nie tylko polsko-ruskie naleciałości. Niezależnie, gdzie się znajdował, uczył się je rozumieć. I tęsknił za nim

Publikacja: 22.01.2010 00:04

Xawery Żuławski z dzieciństwa pamięta blok przy ul. Sobieskiego

Xawery Żuławski z dzieciństwa pamięta blok przy ul. Sobieskiego

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Uparty, niezależny, ciągle zbuntowany. Takie wywołuje wrażenie. Mimo 38 lat. Ale dredy na głowie, bezpośredni styl bycia i niemieszczące się w tradycyjnych gatunkach filmy – „Chaos” i „Wojna polsko-ruska” – mogą przekłamać wizerunek Xawerego Żuławskiego. Jego opowieść o Warszawie zaskakuje refleksyjnymi nutami.

[srodtytul]Blok na Sobieskiego[/srodtytul]

Pierwsze intensywne i ważne wspomnienie związane z Warszawą sięga roku 1979. Jest czerwiec, straszliwy upał. Ośmioletni Xawery stoi z mamą Małgorzatą Braunek w tłumie gdzieś na placu Na Rozdrożu. Czeka na przejazd papieża.

– A on tylko mignął – wspomina. Potem wszyscy pognali na Stadion Dziesięciolecia. I od tamtego dnia zacząłem kojarzyć i plac Na Rozdrożu, i stadion.

Dzieciństwo upływa mu na Dolnym Mokotowie. Wcześniejszych mieszkań dokładnie nie pamięta. Jedno było gdzieś na Kinowej, ale najważniejsze jest to z ulicy Sobieskiego. – Długi czas mieszkaliśmy naprzeciw „psychiatryka” – opowiada.

Lokalizacja jest znamienna. Bliskie sąsiedztwo szpitala pobudzało wyobraźnię okolicznych dzieciaków. Dla dorosłych był to Instytut Psychiatrii i Neurologii, dla młodych ludzi – „psychiatryk”, ze wszystkimi konsekwencjami i emocjami, jakie może wywołać takie miejsce.

Z bloku przy Sobieskiego obserwował też, jak powstaje Nowy Wilanów. – Nasze domy były pierwszymi i ostatnimi blokami Warszawy – mówi. – Potem już rozciągały się tylko pola, a za nimi pałac. Z czwartego piętra mogliśmy widzieć, co się dzieje wokół, i włóczyć się po budowach okolicznych bloków.

W okolicach matury przeprowadził się z mamą do Wilanowa. Długo tam miejsca nie zagrzał. – Szybko wyjechałem, zacząłem studiować, ale wciąż tu jest rodzinny dom. Chociaż mój pokój przejęła siostra – stwierdza.

Jako nastolatek najczęściej bywał na Mokotowie i Żoliborzu. Drugą z dzielnic odwiedzał z powodu znajomych. Na Mokotowie też miał kolegów. I szkołę. Tu zdawał maturę w LO im. T. Rejtana.

– Mieliśmy bardzo fajnego dyrektora. Był młodym człowiekiem i dawał się przekonywać do wielu rzeczy – wspomina.

– Z przyjacielem Łukaszem Laskowskim stworzyliśmy Rejtan Sound i przez trzy lata, na jesieni, organizowaliśmy koncerty punkowo-alternatywne. Udało nam się nawet ściągać zespoły, które występowały wcześniej w Jarocinie.

[srodtytul]Z kumplami pod kolumnę[/srodtytul]

Po raz pierwszy świadomie opuścił miasto jako 11-latek.

– Wyjechałem w stanie wojennym, właściwie wypchnięty przez matkę do ojca, ze względu na sytuację polityczno-ekonomiczną.

Udało się załatwić papiery i w 1982 roku trafił do Paryża. Okres buntu zastał go nad Sekwaną. Może dlatego zbuntował się też przeciwko Paryżowi. – Moim największym marzeniem jako nastolatka był powrót do Polski na stałe. Udało się to, kiedy miałem lat 16. Ku zupełnej rozpaczy ojca. Jak większość Polaków nie wierzył, że komuna kiedykolwiek się skończy. Całą przyszłość, jaką mi budował we Francji, ja jednym ruchem ręki zamieniłem na powrotny bilet do Warszawy – opowiada.

Gdy dziś analizuje powody ówczesnej determinacji, zwraca uwagę na tęsknotę. Nie tyle za miejscami, co ludźmi.

– W tamtych czasach to było znamienne. Tęskniło się za rodziną, za mamą, ale głównie za tym, żeby się spotkać z kumplami. Jak się miało lat naście, chodziło się na Stare Miasto posiedzieć pod kolumną albo w jakimś barze. Jak mi się już udawało wracać do kraju na wakacje, to też były bardzo fajne, bo przyjeżdżałem z innego świata do zupełnie innej rzeczywistości. To zderzenie było dla mnie najbardziej emocjonujące – ocenia.

Kolejną zewnętrzną perspektywę, z której mógł popatrzeć na rodzinne miejsca, dała mu Łódź. Kiedy dostał się na reżyserię do PWSFTViT, w 1991 roku, było to miasto „wyczernione”. Może znalazłyby się tam ze dwa bary, gdzie tliło się życie, ale całość wyglądała jak po wielkim wybuchu bomby z gazem paraliżującym.

– Miałem duże opory, by tam zamieszkać. Kiedy patrzyłem wokół, Warszawa wydawała mi się cudownie pięknym miastem. Założyliśmy wtedy dzięki Michałowi Strykierowi pierwszy undergroundowy klub techno/house Filtry. Jak do niej wracałem, odżywałem. Teraz to się zmieniło. Warszawa staje się miejscem dusznym, rozproszonym, a Łódź żyje – kulturą, ruchem młodzieżowym.

[srodtytul]Polska w pigułce[/srodtytul]

W pierwszym odruchu nie łączy swojego reżyserowania z Warszawą. – Gdy się jednak dłużej zastanowić, w jakimś sensie moja twórczość związana jest z chaosem Warszawy – ocenia.

Ale tytuł debiutanckiego filmu („Chaos” właśnie) nie wziął się wcale ze stołecznych zawirowań. Podobnie jak plenery do nagrodzonej Srebrnymi Lwami „Wojny polsko-ruskiej”. Znalezione zostały w Warszawie z bardzo prozaicznego powodu: – Powiedzmy sobie szczerze, Warszawa zawiera w sobie całą Polskę. I jeżeli zaczniemy się zastanawiać, czy jechać do Wejherowa i odtwarzać to, co Dorota Masłowska widziała ze swojego bloku, czy odnajdziemy tamte realia w Warszawie, szybko okazuje się, że w Warszawie są miejsca, które Wejherowo przypominają. Mieliśmy też zakusy, żeby nadmorską plażę kręcić nad Zegrzem – śmieje się.

Dzięki filmowi „Wojna polsko-ruska” odkrył na nowo Gocław. – Podobnie jak Ursynów przypomina wyspę – uważa. – Znają ją tylko ci, którzy na niej mieszkają. Nikt poza nimi nie ma powodów, by się w te miejsca zapuszczać.

[srodtytul]Dziko nad rzeką[/srodtytul]

Kiedy pytam, czy jako filmowiec inaczej patrzy na Warszawę niż dawniej, mówi, że okiem kamery widzi się w tym mieście, ale też w innych miejscach w Polsce, przede wszystkim asymetrię w architekturze i postmodernistyczno-wojenno-historyczny chaos. Z tego powodu nasz kraj jest bardzo trudny do dobrego fotografowania.

– Kiedy tak po prostu gdzieś spojrzymy, obraz nie przypomina niczego. Ani to ładne, ani brzydkie, nawet nie straszne, tylko takie żadne. Poszukiwania ciekawych filmowo plenerów to nie lada zadanie dla scenografa.

Jest jednak jedno miejsce, które zachwyca go o każdej porze roku i niemal w każdej odsłonie. – Wisła to absolutny ewenement co najmniej na skalę europejską. Mamy piękną dziką rzekę w centrum stolicy. Kiedy jest lato, warto się poprzedzierać przez jej dzikie plaże i te zagospodarowane też. Wygląda to niesamowicie. Nie widziałem takiej rzeki, chociaż byłem w różnych miejscach na świecie.

Na początku tego roku dostał artystyczny Paszport od tygodnika „Polityka”. Jurorzy docenili jego umiejętność przekraczania stylistycznych granic w filmie „Wojna polsko-ruska”. Prawdziwy paszport – taki, który pozwolił mu wyjechać z ludowej ojczyzny – otrzymał jako trzy-, czterolatek. – Pojechałem wtedy do Afryki na dwuletnie zesłanie. Dziadek był ambasadorem w Senegalu – opowiada.

Z tamtego okresu została mu zdeklarowana niechęć do ogrodów zoologicznych. Nawet tak interesująco zaprojektowanych jak warszawski.

– W latach 30., kiedy powstawał, był bardzo nowoczesny, ale klatki są stanowczo za małe. Nie chciałbym, by moje dzieciaki oglądały takie sytuacje – mówi. Ani dziesięcioletni Kaj, ani kilkunastomiesięczna Jagna do warszawskiego zoo więc z tatą nie pójdą.

[srodtytul]Oddychaj głęboko[/srodtytul]

Tymczasem Xawery Żuławski szykuje się do wyjazdu na Berlinale. Na jednym z najważniejszych europejskich festiwali będzie jurorem oceniającym filmy krótkometrażowe.

Pracuje nad nowym scenariuszem. Złożą się na niego dwa opowiadania i komiks. Całość będzie się nazywać „Oddychaj głęboko” i planowana jest jako koprodukcja. Trochę zdjęć powstanie w Warszawie.

– To jest moje miasto – podkreśla Żuławski. – Tu się urodziłem. Potem nieraz stąd wyjeżdżałem, przez ponad cztery lata mieszkałem w Paryżu, ale zawsze bardzo tęskniłem. Mimo iż nie było to najprzyjemniejsze i najpiękniejsze miejsce do życia. Wydaje mi się jednak, że jest coś takiego jak poczucie domu rodzinnego. Tego się nie zamieni. Człowiek się po prostu uczy szanować, kochać to, co ma, a Warszawa jest na pewno miastem, którego trzeba się nauczyć i które trzeba zrozumieć.

Uparty, niezależny, ciągle zbuntowany. Takie wywołuje wrażenie. Mimo 38 lat. Ale dredy na głowie, bezpośredni styl bycia i niemieszczące się w tradycyjnych gatunkach filmy – „Chaos” i „Wojna polsko-ruska” – mogą przekłamać wizerunek Xawerego Żuławskiego. Jego opowieść o Warszawie zaskakuje refleksyjnymi nutami.

[srodtytul]Blok na Sobieskiego[/srodtytul]

Pozostało 96% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu