Podczas premierowego weekendu zdobyła pierwsze miejsce wśród najlepiej sprzedających się filmów, zabierając fotel lidera „Alicji w Krainie Czarów” Tima Burtona.
DreamWorks postawił na klasyczne kino akcji. Ale dla dziesięciolatków. Tyle mnie więcej ma Czkawka, syn wodza Wikingów, nieustannie zmagających się z nalotami smoków. Oczywiście, jak przystało na wojownicze plemię, Wikingowie to chłopy na schwał. Bestie im nie straszne. Szlachtują je raźno mieczami lub młócą łapskami wielkimi jak bochny chleba.
Jednak Czkawka nie jest typem macho. To chuderlak o gołębim sercu, dostarczający ojcu więcej powodów do zmartwień niż dumy. Gdy stanie oko w oko z niebezpiecznym gadem nie będzie w stanie go zabić. Tak narodzi się nić przyjaźni, która przełamie wrogość między smokami a potomkami Thora i Odyna.
Fabuła jest przewidywalna, ale zgrabnie i z werwą opowiedziana. Film, podobnie jak „Avatar” Jamesa Camerona, odwołuje się do motywu zderzenia kultur i przełamywania wzajemnych uprzedzeń. Tyle, że konfrontację niebieskoskórych Na'vich z ludźmi zastąpiono wojną smoków z brodatymi Wikingami.
To jak dotąd druga animacja DreamWorksu zrealizowana w technologii trójwymiarowej, ale pierwsza, która w pełni wykorzystuje potencjał techniki 3D. Znakomicie wypada szybowanie Czkawki ze smoczym przyjacielem w przestworzach i sekwencja finałowej bitwy, przypominająca walki powietrzne z czasów pierwszej wojny światowej.