W ciągu pięciu lat nauki w łódzkiej Filmówce każdy student reżyserii kręci siedem etiud: trzy dokumentalne, trzy fabularne i jedną telewizyjną. Każda trwa od 10 do 30 minut. Pracując nad krótkimi filmami, młodzi artyści ćwiczą warsztat. Ale również pokazują, co ich interesuje, boli, pasjonuje. Ich obrazy będzie można obejrzeć podczas przeglądu, który 4 – 6 kwietnia zorganizowali w warszawskim kinie Luna.
Przed kilkoma laty w szkole pojawiła się fala etiud opowiadających o braku nadziei i trudnej sytuacji ludzi, którzy wchodzą w życie w czasach tworzącego się polskiego kapitalizmu. Najbardziej znaczący był dla tego nurtu dokument Leszka Dawida „Bar na Victorii". Pamiętam też interesujące obrazy Macieja Migasa „Wielki bieg" o lokalnym działaczu, który marzy o politycznej karierze, czy zapis pielgrzymki niepełnosprawnych do Lourdes – „Po cud" Jarosława Sztandery. Jednak przeważały obrazy ciemne, pełne goryczy i niespełnienia.
– Myślę, że ta fala malkontenctwa i brutalizmu kończy się – mówi Andrzej Mellin, dziekan Wydziału Reżyserii. – Pokolenie, które teraz przychodzi, zaczyna szukać dla kina nowych obszarów, innych tematów i świeżego języka. Myślę, że niesie odnowienie formy filmowej.
W tegorocznych etiudach czuje się chyba przede wszystkim zniechęcenie do polityki i spraw społecznych. W studenckich filmach najważniejsza jest warstwa obyczajowo-psychologiczna. Sztandera, autor dokumentu „Po cud", tym razem pokazał „Luksusa". W opowieści o molestowaniu seksualnym nie szukał jednak szerszych kontekstów i uwarunkowań, nie próbował dociec, co sprawiło, że nieletni chłopiec wylądował na dworcu. Raczej przyjrzał się relacjom pomiędzy ofiarami a tymi, którzy wyrządzają im krzywdę.
Ciekawym filmem, niemal paradokumentalnym, jest „Trening" Julii Kolberger wykorzystujący motyw szkoleń w Amwayu, gdzie liczy się umiejętność sprzedania produktu i siebie samego. Reżyserka zderza wymagania prowadzącego kursy z prawdą i autentycznością charakterów kursantów.