Wierzę w siłę śmiechu

Rozmowa z reżyserem Jasonem Reitmanem. „Juno”, zdobywca 4 nominacji do Oscarów i statuetki za scenariusz, od jutra na ekranach

Aktualizacja: 03.04.2008 23:17 Publikacja: 03.04.2008 01:42

Wierzę w siłę śmiechu

Foto: Monolith

Rz: Pana film „Juno” podbił serca widzów. Jak pan myśli, dlaczego?

Jason Reitman: Bo jest świetnie wyreżyserowany! Ale już poważnie. „Juno” pojawił się w czasie pełnym niepewności. Ludzie szukają odpowiedzi na pytania o podstawowe wartości w życiu. Podobne do tych, jakie zadaje nasza bohaterka. Poza tym scenariusz napisany przez Diablo Cody jest niepodobny do wszystkiego, co dotąd opowiadano o młodzieży. Cieszę się, że go nie zepsuliśmy.

Kręcąc film o nastolatce, wszedł pan w krąg problemów sobie nieznanych.

Łatwiej jest opowiadać o świecie, który jest lub był częścią naszego własnego doświadczenia, ale w końcu reżyserzy muszą czasem mierzyć się z historią, ze zbrodnią, z odległymi cywilizacjami. Zresztą „Juno” jest mi bliski. Znalazłem tam postacie, jakie lubię najbardziej – oryginalne, zaskakujące swoimi reakcjami. Nie byłoby tego filmu bez Ellen Page.

Dla mnie to aktorka marzenie. Od wykonawców oczekuję nie udawanego komizmu, lecz prawdy. W „Juno” było to szczególnie ważne, bo Diablo Cody nie mnoży scen humorystycznych, tylko pokazuje życie z całym jego dramatyzmem i komizmem. I Ellen nie gra. Po prostu jest fantastyczną, pełną optymizmu dziewczyną, która stara się rozwiązać problem w zgodzie z samą sobą.

Dostaliście aż cztery nominacje do Oscara.

Wszystkie wyróżnione w tym roku przez członków Akademii filmy były obrazami poważnymi, krytycznymi wobec rzeczywistości, mającymi w sobie niepokój i pesymizm, jaki ostatnio zawładnął amerykańskim społeczeństwem. „Juno” pozwala się uśmiechnąć. Zostawia nadzieję.

Drugi rok z rzędu nominacje do Oscara dostały komedie. W ubiegłym roku „Mała miss”, teraz „Juno”...

Dzięki Bogu! Dotąd Akademia ten gatunek ignorowała. Co się zmieniło?

Ludzie kina zrozumieli, jak trudno jest rozśmieszyć publiczność. I że komedia nie musi być wyłącznie wygłupem. Od połowy lat 90. pojawiały się filmy takich twórców jak Paul Thomas Anderson, Alexander Payne, Wes Anderson czy Kevin Smith. To dzięki nim zaczęto patrzeć na komedie innymi oczami. Sam wychowałem się na ich filmach.

Miał pan też chyba szkołę w domu. Pański ojciec Ivan Reitman, twórca „Juniora”, „Dave’a”, „Dnia ojca”, jest w końcu jednym z najbardziej znanych twórców komedii w kinie amerykańskim.

To prawda. Od najmłodszych lat obserwowałem go przy pracy.

Był pan typowym dzieckiem Hollywoodu?

Gdyby tak było, pewnie odbywałbym właśnie kurację odwykową w klinice gwiazd. Mój ojciec pilnował, żebym nie rósł w atmosferze „fabryki snów”. Wolno mi było odwiedzać go na planie, ale nie chodziłem na hollywoodzkie przyjęcia. Rodzice są małżeństwem z trzydziestoletnim stażem, miałem zwyczajny, ciepły dom. A ojciec jest dla mnie wzorem i autorytetem. Jako pierwszy ogląda moje filmy. Chętnie słucham jego krytycznych uwag.

Ivan Reitman przyzwyczaił nas do produkcji w hollywoodzkim stylu, pan kręci skromne obrazy, bez wielkich gwiazd.

Styl naszych filmów jest inny, ale korzenie podobne. Obaj staramy się być uczciwi. I obaj wierzymy w siłę śmiechu i rodziny. Natomiast nie kręcę drogich filmów, bo jak budżet rośnie, to producenci zaczynają bać się ryzyka. A ja lubię ryzykować.

Nie ma pan ochoty, by przełamać rodzinną tradycję i zrobić film innego gatunku?

Przygotowuję kilka projektów. Są wśród nich komedie, ale również thrillery i bajka.

Czytaj też:

Juno****

Talent, który przeraża

Juno uwodzi publiczność. Czym? Łamaniem konwenansów, naturalnością, pogodą ducha. I próbą radzenia sobie z problemami, do jakich często nie dorastają nawet ludzie dojrzali i doświadczeni.

Juno ma 16 lat i zachodzi w ciążę. Ale nie wini za to swojego chłopaka, zresztą też małolata. W ogóle nie wini nikogo. Rezygnuje z aborcji, o której najpierw myślała, i postanawia dziecko urodzić. Nie umie poświęcić dla niego młodości. Ale potrafi je kochać tak, by zapewnić mu czułych rodziców i godne dorastanie.

Scenarzystka filmu Diablo Cody zna życie od podszewki. Nie wychowała się wśród elit Nowego Jorku czy Los Angeles. Utrzymywała się z pracy w sekstelefonie. Może tam nauczyła się dystansu i tolerancji. Także w stosunku do ludzkich słabości.

Przyznaję: ciąża nastolatki może spowodować wielki dramat, a nawet tragedię. Aborcja może stać się tematem dzieł wstrząsających jak „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Mungiu. Ale bohaterkę tamtego filmu i Juno dzieli przepaść. One żyją w dwóch różnych epokach i światach. W Rumunii za rządów Ceaucescu niechciana ciąża była traumą, mała Amerykanka przyjmuje ją z lekkim niedowierzaniem, a potem ze spokojem osoby, która czuje się w swoim świecie bezpieczna. Dlatego może problem rozwiązać.

Już słyszę moralistów, którzy grzmią, że matka powinna sama wychować dziecko. I mają rację. Ale życie nie zawsze bywa proste. Juno oddaje niemowlę do adopcji, bo wie, że na tym etapie tylko tyle – i aż tyle – jest w stanie dla niego zrobić. Wybiera mu najlepszych rodziców.

Reitman opowiada bajkę. Niezależna nastolatka, jej wierna przyjaciółka, wyrozumiały ojciec, świetna macocha, adopcyjna matka, dla której dar Juno jest spełnieniem marzeń... Cały ten świat wydaje się tak pozbawiony społecznych presji i odarty z purytanizmu, że niemal nierealny. Widzowie wychodzą z kina uśmiechnięci.

Twórcy „Juno” pokazali, że miłość może mieć różne oblicza i nie wszystko da się zamknąć w schematy. Aż dziwne, że ten gejzer tolerancji mógł się narodzić w mieszczańskiej Ameryce.

„Juno” nie jest inteligentną komedią o perypetiach ciężarnej szesnastolatki, lecz fałszywie brzmiącą bajeczką.

Odpowiedzialność nie jest dziś w modzie. Kojarzy się z wysiłkiem w pokonywaniu życiowych trudności, moralizowaniem, osądzaniem. A tego popkultura nie lubi. Woli hasło „zaufaj sobie” – w domyśle: swoim impulsom – a nie przemyślanym wyborom. Nic złego się nie stanie. Świat jest tolerancyjny, wszystko można załatwić bezstresowo.

„Juno” jest przesiąknięte tym sposobem myślenia. W komedii Jasona Reitmana problemy bohaterów rozwiązywane są lekko i łatwo. A na końcu jest przyjemnie.

Juno MacGruff spędziła noc z Pauliem Bleekerem, szkolnym kolegą. Teraz rośnie jej brzuch. Jednak nie dramatyzujmy, przekonują twórcy. Dziewczyna wierzy w swoją intuicję, więc zaraz znajdzie wyjście z tarapatów. I rzeczywiście. Juno rezygnuje z zabiegu w klinice aborcyjnej i za namową koleżanki wybiera dla własnego dziecka wymarzoną adopcyjną rodzinę. Co prawda przyszły ojciec okazuje się niedojrzałym trzydziestolatkiem, ale to pestka.

W finale jest już jak w bajce. Juno całuje Bleekera na szkolnym boisku. Ona znów jest beztroską nastolatką. On może wrócić do biegania i zajadania ulubionych tic-taców. Żadnej traumy, zero refleksji. Nic się nie stało.

Mnie ta historyjka ani nie śmieszy, ani nie wzrusza. Jason Reitman i scenarzystka Diablo Cody od początku kreują fałszywy obraz świata. Wygładzają rzeczywistość. Zamiast mądrego połączenia komedii z dramatem oferują banalne pocieszenie. Widać to niemal w każdej scenie.

Ciężarna Juno paraduje po szkole. Nikt z niej nie szydzi, nie wytyka palcami. Jakby dzieci nie potrafiły być złośliwe i okrutne, gdy rówieśnicy skrajnie się od nich różnią. W domu to samo – idylla. Tata jest wspierający. Macocha to ciepła kobieta. Akceptują każdą decyzję córki.

W tej radosnej wizji ciąża w nastoletnim wieku lub samotne macierzyństwo są jedynie drobnymi niedogodnościami. Ważniejszy od nich jest happy end.

Urodził się 19 października 1977 roku w Montrealu, ale wychował w Kalifornii. Tam też skończył studia filmowe.

Jest synem znanego producenta i reżysera Ivana Reitmana, twórcy m.in. komedii ze Schwarzeneggerem „Gliniarz w przedszkolu” i „Junior”. Jason poszedł w jego ślady. Pierwszy film krótki „Operation” nakręcił jako 21-latek. Znakomite recenzje zebrał za debiut pełnometrażowy „Dziękujemy za palenie”. „Juno” dostała cztery nominacje do Oscarów, w tym dla najlepszego obrazu roku.

Film
Festiwal w Cannes 2025. Amerykanin Wes Anderson wciąż jest jak duże dziecko
Film
Kontrowersyjny Julian Assange bohaterem dokumentu nagrodzonego w Cannes
Film
Cannes'25: Czy koniec świata już trwa?
Film
Bono specjalnie dla „Rzeczpospolitej": U2 pracuje nad nową płytą
Film
Zaskakujący zwycięzcy Millenium Docs Against Gravity. Jeden z szansą na Oscara