– 17 lat temu zrobiłem film, z którego nie byłem zadowolony. Musiałem odsunąć się od kina, żeby znów odnaleźć w sobie artystę – powiedział wczoraj w Cannes Jerzy Skolimowski. – Zająłem się malowaniem, bo w ten sposób mogłem tworzyć sztukę wyłącznie dla siebie. Nie przypuszczałem, że będę potrzebował tyle czasu na odbudowanie swoich relacji z filmem.
Okazało się, że publiczność nie zapomina. Powrót Skolimowskiego wywołał w Cannes poruszenie. „Cztery noce z Anną” otworzyły wczoraj jubileuszową „Piętnastkę reżyserów”, w której prezentowane są dzieła oryginalne i niepoddające się presji rynku. Duży tekst o polskim reżyserze ukazał się w festiwalowym dodatku „Le Monde”. Pod kinem pół godziny przed rozpoczęciem seansu prasowego stała długa kolejka widzów. Potem sala zapełniła się po brzegi.
– Czekałem na ten film – powiedział mi wybitny krytyk amerykański Emmanuel Levy z „Los Angeles Times”. – Znam prawie wszystkie obrazy Skolimowskiego. „Walkower” zrobił na mnie duże wrażenie.
„Cztery noce z Anną” to historia robotnika ze spalarni odpadów medycznych w prowincjonalnym miasteczku, który chce się zbliżyć do pielęgniarki z miejscowego szpitala. Obserwuje ją przez lornetkę, a potem dosypuje jej środki nasenne i nocami zakrada się przez okno do jej pokoju. Przygląda się śpiącej kobiecie, jak anioł stróż wykonuje drobne prace w domu. Aż do chwili, gdy zostaje złapany przez policyjny patrol.
U Skolimowskiego pada niewiele słów. Kamera Adama Sikory obserwuje każdy ruch mężczyzny, każdy grymas, spojrzenie. Film, który na początku sprawia wrażenie zapisu obsesji, zamienia się w piękną opowieść o miłości do kobiety, która, choć dość pospolita, jest niedościgłym marzeniem. Ale to również opowieść o lęku, samotności, tęsknocie i pragnieniach, które nigdy się nie spełnią. Prosty, toporny mężczyzna ma w sobie pokłady delikatności, której świat od niego nie chce.