"Rok 1612" to obraz skrojony wedle niewygórowanych intelektualnych potrzeb i stępionej wrażliwości. Fabuła nieskomplikowana, do streszczenia w kilku zdaniach. Dialogi sprowadzone do równoważników zdań i nieartykułowanych dźwięków, jakie wydaje ofiara na mękach. W tle pompatyczna muzyka z instrumentami dętymi w roli głównej.
Sieczka scen, z których z trudem daje się wyłuskać treść. Kadry ciasne, duże zbliżenia. Makabra dobrze się sprzedaje, więc reżyser Chotinienko nie szczędzi keczupu. Żadnych skrótów, metafor, symboli. Tryskają fontanny krwi ze wszystkich otworów, latają w powietrzu ludzkie półtusze i inne członki.
Okrucieństwo idzie w parze z naiwnością scenariusza. Oto niepiśmienny chłop Andriej natchniony uczuciem do carewny urasta do roli kandydata na carski tron. Przez osmozę opanowuje sekrety batalistyki, a sztuki operowania szpadą uczy go… duch dawnego pracodawcy. Do Kseni Godunow pali się też polski hetman, dodatkowo dopingowany ambicją zdobycia tronu Rosji. Wielka rola Michaiła Żebrowskogo, miks Wiedźmina i Skrzetuskiego.
Dziwię się obu amantom, bo Godunówna jest bezbarwna. Z fizjonomii nieco przypomina Ewę Ziętek w "Weselu", ale nie dorównuje Pannie Młodej. Prezentuje cielęce miny na przemian z laniem ślozów.
W "Roku 1612" nie zabrakło też elementów nadprzyrodzonych. Po planie pęta się biała kobyła z doklejonym rogiem (niby jednorożec, zwierz symbolizujący niewinność – tylko czyją?), święty starzec przepowiada przyszłość. Na okrasę motyw ludyczny: taniec z żywym miszką.