Dziś w Europie burmistrz Berlina i mer Paryża to politycy, którzy otwarcie deklarują swój homoseksualizm. Ale w latach 70. w purytańskiej Ameryce przyznanie się do innych upodobań seksualnych groziło wyrzuceniem z pracy, a policja urządzała naloty na gejowskie bary. Dlatego wybór Harveya Milka na radnego San Francisco stał się wydarzeniem. To był początek normalności, powiew wolności i tolerancji.
Do filmu o pierwszym geju wyniesionym w USA na publiczny urząd przymierzali się różni reżyserzy, m.in. Oliver Stone i Brian Singer. Gus van Sant, który zadebiutował obrazem "Mala noche" o namiętności łączącej Amerykanina i meksykańskiego emigranta, próbował zekranizować historię Milka jeszcze w latach 80., ale wówczas żadne studio nie chciało zaufać mało znanemu artyście, który nie ukrywał własnego homoseksualizmu. Dekadę później Van Sant zainteresował projektem Robina Williamsa, jednak aktor wycofał się, gdy w 1993 roku wybuchła afera z powodu śmierci po przedawkowaniu narkotyków Rivera Phoeniksa, aktora Van Santa. – Film o Milku mógł więc powstać dopiero teraz, gdy w czasach kryzysu Hollywood zaczął podejmować tematy trudne, pokazujące różne twarze Ameryki.
"Nazywam się Harvey Milk. Jest piątek, 18 listopada 1978 roku. Proszę odtworzyć to nagranie tylko w przypadku, gdybym został zamordowany". Mężczyzna mówi do mikrofonu spokojnym, pozbawionym emocji głosem. Opowiada o swoim życiu. Jakby chciał zostawić testament. Czuje, że jako polityk przełamujący amerykańskie fobie ryzykuje życiem. Dziewięć dni później naprawdę zginie, zabity przez byłego współpracownika, radnego z robotniczej dzielnicy – Dana White'a.
Ta cicha spowiedź staje się motywem przewodnim filmu. "Obywatel Milk" jest czymś w rodzaju pamiętnika. Van Sant zaczyna go w chwili, gdy na schodach nowojorskiego metra, w dniu 40. urodzin, Milk spotyka swoją wielką miłość Scotta Smitha. Niedługo potem przeprowadza się razem z nim do San Francisco, do słynącej z tolerancji dzielnicy Castro, gdzie hippisi wypisują na murach hasło "Make love not war". Tam zakłada sklepik z materiałami fotograficznymi, który wkrótce zamienia się w miejsce spotkań gejów. W dzielnicy Milk staje się postacią znaną. Kiedyś powiedział do Scotta: "Mam 40 lat i niczego w życiu nie osiągnąłem". Teraz postanawia walczyć o równe prawa dla ludzi, którzy kochają inaczej. Po dwóch nieudanych kampaniach zostaje wybrany na radnego San Francisco. To triumf mniejszości.
Van Sant zrezygnował z eksperymentów formalnych, którymi bawił się w poprzednich filmach: w "Gerrym", "Ostatnich dniach" czy "Paranoid Park". Powrócił do tradycyjnego stylu narracji, jaki wypróbował wcześniej w "Buntowniku z wyboru" i "Finding Forester". "Obywatel Milk" przypomina obrazy kręcone w latach 70., śledzące z dystansem całą panoramę zdarzeń i losów ludzi.