W ostatnich realizacjach sięgnął pan po zapomnianych polskich bohaterów XX wieku – rotmistrza Pileckiego i generała Fieldorfa. Dlaczego?
Właśnie dlatego, że są zapomniani. Ale również dlatego, że interesują mnie ludzie uwikłani w historię. I dramatyczne wybory, jakich dokonują. Rotmistrz Pilecki przeżył Auschwitz, gdzie organizował ruch oporu. Po wojnie mógł wrócić do Włoch, zaprzestać działalności wywiadowczej i uratować siebie. Mógł też próbować wywieźć rodzinę. A jednak został w kraju. Emil Fieldorf, dowódca Kedywu, organizator zamachu na Kutscherę, też po 1945 roku mógł się nie ujawniać, wyjechać z Polski albo ratować życie, idąc na współpracę z bezpieką. Profesor Paczkowski utrzymuje, że miał taką ofertę. Gdyby człowiek o jego autorytecie stanął po stronie władzy komunistycznej, to UB wiele mogłoby poprzez niego załatwić. Ale on powiedział: nie. Obaj za wierność sobie zapłacili najwyższą cenę. Zginęli, skazani na śmierć przez stalinowskie sądy. To są dramaty ważniejsze od problemów dzisiejszego dnia: ożenić się z jakąś kobietą, mieć dzieci, dom, czy wybrać karierę.
W realizowanych dla telewizji spektaklach we współczesności znalazł pan też i inne dylematy, związane choćby z etyką dziennikarzy, kolaboracją ze służbami bezpieczeństwa czy z manipulacją polityczną.
Tak. Ale przeszłość dostarcza często bohaterów bardziej wyrazistych, a bez takich nie ma kina. Pilecki i Fieldorf wydawali mi się zresztą szczególnie interesujący. Obaj znaleźli się na przecięciu dwóch ideologii – Polski przedwojennej i komunistycznej nawałnicy, która wszystko rozbijała w pył. Poprzez ich losy staram się opowiedzieć o meandrach naszej historii najnowszej.
W historii znajduję dramaty ważniejsze od problemów dnia dzisiejszego: ożenić się, mieć dzieci, dom, czy wybrać karierę