To, czego nie udało się dokonać Tomowi Cruise’owi w roli Stauffenberga, zrobił Brad Pitt. Okazało się, że jednak można było zabić Hitlera i wcześniej skończyć II wojnę światową. Warunek był jeden: za kamerą musiał stanąć Quentin Tarantino.
Croisette oszalało. Przed Pałacem Festiwalowym kłębiły się tłumy. Na pokazie prasowym pół godziny przed rozpoczęciem seansu trudno już było znaleźć wolne miejsce. Tarantino stał się ikoną popkultury – potrafi pogodzić krytyków i widzów. Ci pierwsi są ciekawi każdego jego filmu, drudzy kochają go wiernie i niezmiennie od lat.
[srodtytul]Tarantino ma swój styl[/srodtytul]
Swoją pozycję Amerykanin w dużej mierze zawdzięcza festiwalowi canneńskiemu. To tutaj w 1992 roku nikomu nieznany młody realizator, pracownik wypożyczalni wideo, zaszokował widzów „Wściekłymi psami”. Dwa lata później zdobył Złotą Palmę za „Pulp Fiction”. Kiedy ją odbierał, na sali rozległy się gwizdy, bo wygrał z wielkim faworytem publiczności i krytyków – „Czerwonym” Krzysztofa Kieślowskiego. Ale nawet ci najbardziej zawiedzeni nie mogli odmówić „Pulp Fiction” nowatorstwa i fantastycznego dystansu do świata. Dla kina to był zastrzyk świeżej energii. Odtąd już zawsze mówiono o „stylu Tarantino”.
[wyimek]Tarantino zrobił mieszankę filmu gangsterskiego z westernem i odwrócił bieg historii[/wyimek]