„Nie jesteśmy tu po to, żeby osądzać filmy, tylko żeby je kochać” – powiedziała na pierwszej konferencji prasowej przewodnicząca jury Isabelle Huppert. Jednak któryś z konkursowych obrazów jurorzy będą musieli pokochać bardziej...
Paradę „tytanów” zakończył Michael Haneke. O jego „Białej wstążce” od początku festiwalu mówiono, że to główny kandydat do Palmy. Haneke, który kilkakrotnie zaproponował widzom studium przemocy, tym razem przeniósł ich na spokojną, niemiecką wieś, tuż przed wybuchem I wojny światowej. Zaproponował jednak nie sielski obrazek, lecz coś w rodzaju czarno-białego „Twin Peaks” sprzed wieku.
Bo niemiecka wieś kryje tajemnice. Zdarzają się dziwne wypadki, ktoś zostaje okaleczony, ktoś inny znika. Po wiejskiej drodze kroczą całą grupą miejscowe dzieci. Grzeczne, a jednak z każdą chwilą wydają się coraz groźniejsze. Czy to one zaczynają kontrolować życie wsi? Haneke pokazuje rodzenie się systemu totalitarnego. Kiedyś te dzieci podniosą w górę ręce w geście „Heil Hitler”.
Przejmujący jest też film Elii Sulejmana „Czas, który pozostał”. Poprzez dzieje własnej rodziny od roku 1948 aż do dziś reżyser pokazał losy Palestyńczyków, którzy pozostali w 1948 roku w Nazarecie, stając się – jak mówi – „mniejszością we własnej ojczyźnie”.
– Chciałem emocjonalnie opowiedzieć o historii – tłumaczy Suleiman. – Zwłaszcza że sam na zawsze zostałem naznaczony brutalnymi wspomnieniami tamtego czasu.