Polacy inwestują w hollywoodzkie produkcje

Ameryka zna już polskich reżyserów, operatorów i aktorów. Teraz na scenę wkraczają producenci

Publikacja: 14.08.2010 02:59

Andy Garcia na planie „City Island”, w którego produkcję zainwestował polski Gremi Film Production

Andy Garcia na planie „City Island”, w którego produkcję zainwestował polski Gremi Film Production

Foto: AFP

„W czasach trudnych dla kina niezależnego producenci chwytają się wszystkiego, żeby robić filmy. Pozyskują koproducentów ze stanu Georgia i z Polski, kręcą szybko i efektywnie. A jeśli się jeszcze zdarzy, że są trzecią generacją showbiznesowych wyjadaczy – to tylko lepiej”. Tak zaczyna się tekst Dave’a McNary’ego w „Variety” poświęcony obrazowi „Aż po grób” („Get Low”).

[wyimek]Pod Krakowem powstaną efekty specjalne do filmu o wampirzycach z Nowego Jorku – „Vamps”[/wyimek]

„Trzecia generacja showbiznesowych wyjadaczy” to 37-letni Dean Zanuck – syn producenta Richarda Zanucka, wnuk legendarnego Darryla Zanucka. On sam ma na koncie „Drogę do zatracenia” Sama Mendesa, pracował też przy filmach takich jak „Dzień zagłady”, „Planeta małp”, „Charlie i fabryka czekolady”, „Sweeney Todd”. „Koproducenci z Polski” to telewizja TVN.

– Nasi inwestorzy byli naprawdę wyrozumiali i bardzo wspierający – chwali Zanuck w „Variety”.

[srodtytul]Rozrachunek z życiem[/srodtytul]

Akcja „Aż po grób” osadzona jest w latach 30. XX wieku i oparta na faktach. Scenarzyści wykorzystali historię pustelnika z Tennessee, który po 40 latach odosobnienia zorganizował własny pogrzeb, żeby wyznać na nim tajemnicę swojego życia, poprosić ludzi i Boga o przebaczenie. Dla Hollywoodu – temat trudny i niszowy.

– Nie miałem doświadczenia w świecie kina niezależnego – mówi Zanuck. – Pokazywałem scenariusz w studiach i zawsze słyszałem tę samą odpowiedź: „Dobry tekst, ale chcemy obejrzeć gotowy produkt”.

Budżet filmu wynosił 7,5 mln dolarów. Bardzo mało jak na warunki amerykańskie, bardzo dużo w czasach kryzysu, gdy za produkcją nie stoi wielkie studio. Zanuck zbierał pieniądze osiem lat. Znalazł inwestorów w Los Angeles, Georgii, Niemczech i... w Polsce.

– Scenariusz „Aż po grób” pokazała mi producentka serialu „39 i pół” Justyna Pawlak – opowiada Dariusz Gąsiorowski z TVN. – Ta historia zachwyciła mnie. Już po premierze filmu młody aktor Lucas Black mówił, że ma nadzieję, iż po obejrzeniu tego filmu ludzie wyjdą z kina lepsi. Miał rację. Tajemnica ludzkiego życia była tam opowiedziana w prosty, bezpretensjonalny sposób, bez wciskania pedału patosu do dechy. A jednocześnie wzruszająco. Kiedy z tekstem zapoznał się prezes Piotr Walter i wyraził zgodę na koprodukcję, natychmiast zaczęliśmy negocjacje z Amerykanami. Potem pojechaliśmy do Stanów. Zanuck posadził nas w sali konferencyjnej swojej firmy, za oknami był napis Hollywood. Po trzech godzinach rozmowy byliśmy partnerami.

Dariusz Gąsiorowski nie chce ujawnić wkładu polskiego producenta, ale określa go jako „znaczący”. Dzięki niemu TVN uzyskał prawa do dystrybucji filmu w Polsce i w Niemczech.

– Taki deal nas interesował – twierdzi producent. – Na udziały z przychodów z rynku światowego trzeba czasem bardzo długo czekać. Rozpowszechniając film na dwóch terytoriach, szybciej odzyskujemy pieniądze.

Film miał premierę w USA 30 lipca. Do Europy trafi zimą.

W „Aż po grób” występują znakomici aktorzy, krytycy wymieniają dzisiaj grającego główną rolę Roberta Duvalla jako kandydata do Oscara. W superlatywach piszą też o kreacjach Sissy Spacek i Billa Murraya.

– Nie gram często, bo jestem leniwy i nie lubię wychodzić z domu – mówił Murray, który był w Polsce jesienią ubiegłego roku, gdy „Aż po grób” pokazywano na festiwalu Cammerimage. – W tym przypadku zaczęło się od rozmowy z Deanem Zanuckiem. Potem dostałem DVD z nagrodzonymi Oscarem za krótką fabułę „Dwoma żołnierzami” Aarona Schneidera. Spodobało mi się.

[srodtytul]Jak Tomasz Karolak nie zagrał[/srodtytul]

W „Aż po grób” miał wystąpić polski aktor. To właśnie był ów szeroko opisywany na portalach plotkarskich „hollywoodzki debiut” Tomasza Karolaka. Karolak poleciał na zdjęcia, zagrał, niestety, na ekranie próżno go wypatrywać.

– Film został przemontowany, wyleciał cały wątek – wyjaśnia Zanuck, a potwierdzają jego słowa polscy współproducenci.

– Wycięte zostały nie trzy minuty z polskim aktorem, tylko 12 minut – przyznaje Gąsiorowski. – Dean zresztą zachował się bardzo lojalnie. Miał przy tym filmie prawo do ostatecznego montażu, ale przywiózł nam dwie wersje filmu – krótszą i dłuższą. Wspólnie zadecydowaliśmy, że krótsza jest lepsza i klarowniejsza. Nasz aktor to zrozumiał.

[srodtytul]Rodzina z Bronksu[/srodtytul]

Po amerykańskiej premierze jest również „City Island” Raymonda de Felitty – historia pewnej rodziny z Bronksu, niby całkiem zwyczajnej, a jednak kryjącej różne tajemnice, uwikłanej w mniejsze i większe kłamstwa, w których na co dzień żyje.

Producentem filmu jest sam reżyser, współproducentem – grający główną rolę Andy Garcia.

– To poważne wyzwanie zdobyć pieniądze na film – mówił aktor w jednym z wywiadów. – Na początku myślisz: Nie mam pieniędzy, nikt nie jest zainteresowany moim projektem. I masz dwa wyjścia – albo ten projekt porzucasz, albo zaczynasz się zastanawiać, skąd wziąć na niego fundusze. My zbieraliśmy budżet „City Island” dwa i pół roku. Następnym razem będę chyba ostrożniejszy. Nie będę się bawił w producenta, powiem: „Rola mi się podoba, chętnie zagram, możecie wykorzystać moje nazwisko do szukania inwestorów i dajcie znać, kiedy zaczynamy”.

Nie ulega wątpliwości, że ostatecznie to Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Gremi Film Production, pomógł Garcii dopiąć budżet.

Już w 2007 roku postanowił, że spróbuje wejść w produkcję filmu amerykańskiego. Jego zgłoszenie na Coproduction Market w Berlinie zostało przyjęte i zaczęło się szukanie projektu, w którym firma mogłaby uczestniczyć jako inwestor.

– Dostaliśmy katalog projektów i od razu rzucił nam się w oczy film z Andym Garcią – opowiada Bożena Cerba, koordynator produkcji w Gremi Film Production. – Ale w Berlinie się okazało, że „City Island” cieszyło się dużym zainteresowaniem. Z producentami filmu chcieli rozmawiać przedstawiciele ponad 60 firm. Gremi nie zostało ujęte w grafiku ich spotkań. Nie rezygnowałam. Pod koniec pierwszego dnia podeszłam do stolika producentki, powiedziałam, że bardzo nam się ich projekt podoba i chcielibyśmy go współprodukować. Lauren Versel spytała tylko: „Jakie pieniądze jesteście w stanie zainwestować?”. Odpowiedziałam: „Milion dolarów”. „Czy jutro rano moglibyśmy się spotkać z twoim szefem na śniadaniu i obgadać szczegóły?” – zaproponowała. Następnego dnia byliśmy już partnerami. Kilka miesięcy później Grzegorz Hajdarowicz spotkał się z Andym Garcią. Poznał też reżysera de Felittę.

Gremi włożyło w produkcję „City Island” obiecane milion dolarów, potem jeszcze dodatkowo sfinansowało napisanie muzyki przez Jana A.P. Kaczmarka. Łącznie ma w filmie udział w wysokości 33 proc.

– Bardzo nam zależało, żeby nie zostać marginalnym, nieistotnym producentem – mówi Bożena Cerba.

Wysoki udział w budżecie pozwalał zachować pewną kontrolę nad filmem. Wiadomo na przykład, że opinia Hajdarowicza wpłynęła na to, iż reżyser zdecydował się zmienić zakończenie filmu.

Polska firma ma też odpowiedni do swojego wkładu udział w zyskach. Jej interes reprezentuje, tak jak wszystkich pozostałych inwestorów – agent sprzedaży międzynarodowej.

– Ten film na pewno przyniesie zyski – prognozuje Cerba. – W amerykańskim box office zajął po premierze aż 15. miejsce, co jest ogromnym sukcesem jak na film niezależny. Z pewnością będzie miał długie życie. Po rozpowszechnianiu w kinach przyjdzie sprzedaż na płytach DVD, potem będą sprzedawane licencje do telewizji kodowanych i publicznych.

W samych USA „City Island” zarobił do dziś niemal 7 milionów dolarów.

[srodtytul]Wampiry w Nowym Jorku[/srodtytul]

Na amerykański rynek wchodzi również prywatna wytwórnia Alvernia Production, należąca do Stanisława Tyczyńskiego.

Firma jest współproducentem filmu „Vamps” – opowieści o żyjących w Nowym Jorku wampirzycach, które wprawdzie doświadczają wiecznego życia, jednak nie mogą doświadczyć wiecznej miłości. Brzmi lekko i rozrywkowo, ale projekt jest dość prestiżowy.

Reżyserii podjęła się Amy Heckerling. Główne role kreują gwiazdy: Sigourney Weaver („Obcy”, „Avatar”), Alicia Silverstone („Słodkie zmartwienia”, „Batman i Robin”) i Krysten Ritter („27 sukienek”, „Wyznania zakupoholiczki”).

Zdjęcia, które zaczęły się 2 sierpnia, realizowane są w Detroit oraz w Nowym Jorku.

Jak informuje szefowa działu produkcji Anna Różalska, Alvernia Production inwestuje w film zarówno w postaci aportu finansowego, jak również rzeczowego – całość postprodukcji odbywa się w Alvernia Studios. Wysokości wkładu ani udziału w budżecie nie ujawnia. Nieoficjalnie „Rz” ustaliła, że chodzi o ponad milion dolarów.

W podkrakowskiej wytwórni będzie nagrywana muzyka, zostaną wykonane kopie cyfrowe, a przede wszystkim powstaną wszystkie efekty specjalne. Są one przygotowywane przez międzynarodowy zespół. Kieruje nim Mikołaj Valencia.

– Nasz dział VFX wykona około 150 ujęć efektowych 3D – wyjaśnia Valencia. – Między innymi przetwarzamy fragmenty Nowego Jorku tak, aby pasowały do różnych okresów historycznych tego miasta. Opracowujemy też efekty do walk wampirów, zmieniamy wygląd postaci i całych scenerii w filmie. Prowadzony przeze mnie zespół będzie pracował nad tym projektem przez mniej więcej pięć miesięcy. Podczas produkcji współdziałamy z wybitnymi specjalistami z branży VFX w USA.

[srodtytul]Kierunek Hollywood[/srodtytul]

To istotna zmiana w kinowym biznesie. Oczywiście, wcześniej polska kinematografia też współpracowała z Amerykanami. Lew Rywin na początku lat 90. kręcił „Listę Schindlera” ze Stevenem Spielbergiem. Stale powstają u nas koprodukcje europejskie. Tyle że dotąd rodzimi koproducenci świadczyli usługi albo wkładali w zagraniczne filmy dotacje wcześniej Komitetu Kinematografii, a dzisiaj Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Teraz operują własnymi pieniędzmi.

Dlaczego rodzimi producenci inwestują w rynek amerykański, podczas gdy w Polsce ekipy filmowe nie są w stanie dopiąć budżetów?

– Używając porównania sportowego, mogę więc na to pytanie odpowiedzieć tak: jeżeli będziemy się ścigać wyłącznie na własnych boiskach i torach, to osiągniemy pewną sprawność, ale tylko poprzez kontakt ze światem zewnętrznym możemy dorosnąć do opowiadania historii o charakterze uniwersalnym – odpowiada Dariusz Gąsiorowski.

Gremi Film Production współprodukowało m.in. „Zakochanego anioła” Artura Więcka, „Hanię” Janusza Kamińskiego, zainwestowało też w kręcone w Polsce „Nightwatching” Petera Greenawaya. – Nie jesteśmy nastawieni wyłącznie na Amerykę – mówi Bożena Cerba. – Interesujemy się np. nowym projektem Lecha Majewskiego. Ale nie ukrywam, że rynek anglojęzyczny jest dla nas bardzo ważny.

W TVN w ponaddziesięcioletniej historii wybierano filmy o profilu rozrywkowym, rokujące sukces finansowy.

Grupa ITI brała udział w produkcji m.in. filmów „Reich” Władysława Pasikowskiego, „Nigdy w życiu!” i „Tyko mnie kochaj” Ryszarda Zatorskiego, „Vinci” Juliusza Machulskiego, „Kochaj i tańcz” Bruce’a Parramore’a czy „Nie kłam, kochanie” Piotra Wereśniaka.

Teraz chce się włączać w projekty artystyczne, ale docierające do szerszej publiczności.

– Dążymy do tego, by wprowadzać rocznie na rynek pięć swoich filmów – mówi Dariusz Gąsiorowski. – To bardzo dużo. DreamWorks w najlepszych latach miało średnio pięć – siedem tytułów. My żmudnie dochodzimy do takiego wyniku. Czekamy na „Miasto” Dariusza Gajewskiego o powstaniu warszawskim i wierzę, że kiedyś je zrobimy. Ale musimy się liczyć z wynikami finansowymi. I nie znajdujemy na polskim rynku zbyt wielu scenariuszy podobnych do „Aż po grób” – ambitnych, a jednocześnie wychodzących do publiczności. Amerykanie mają we krwi kino otwarte na widownię, potrafią atrakcyjnie opowiadać. Tam, oglądając artystyczny film, ludzie się często śmieją. W Europie potrafią tak opowiadać tylko Czesi, czasem Anglicy. U nas było kilka prób, choćby „Edi” Piotra Trzaskalskiego czy ostatnio „Rewers” Borysa Lankosza, ale to są wyjątki.

– Inwestujemy prywatne pieniądze, musimy to robić, zachowując jakąś szansę na dobry wynik finansowy – mówi krótko Cerba.

[srodtytul]Dobra atmosfera[/srodtytul]

Polscy producenci ciężko pracują, by za granicą zapracować na dobrą opinię.

– Nie jesteśmy potęgą kinematograficzną – wyjaśnia Cerba. – Na świecie popularni są polscy reżyserzy, mało kto zna producentów. Pokazaliśmy, że jesteśmy partnerem godnym zaufania. Dotrzymujemy umów, wywiązujemy się ze wszystkich zobowiązań.

– To ogromnie ważne, że tacy ludzie, jak Dean Zanuck, Robert Duvall czy Bill Murray z uznaniem mówią o polskich filmowcach – twierdzi Dariusz Gąsiorowski. – Zaczyna nas otaczać dobra atmosfera i to nam daje szansę znalezienia następnych interesujących projektów. Byliśmy zaskoczeni, gdy nawet jedna z największych agencji kreatywnych w Stanach zorganizowała nam serię rozmów z producentami.

Dziś Gremi Film Production produkuje w USA następny film. Nowy projekt zaproponował szefom firmy jeden z koproducentów „City Island”. „Imperium zbrodni dla opornych” to obraz gangsterski z zabarwieniem komediowym. Ma w nim wziąć udział kilku polskich aktorów.

TVN ma na oku dwa – trzy filmy. Jeden z nich, być może już przyszłoroczny, jest mainstreamowy.

Anna Różalska z Alvernii na moje pytanie, czy „Vamps” ma się stać przepustką na amerykański rynek, odpowiada enigmatycznie: – To jest jedna z produkcji amerykańskich, w które zarówno w tym roku, jak i w następnym Alvernia będzie zaangażowana.

Wiadomo jednak, że Stanisław Tyczyński, właściciel studia, ma o wiele większe ambicje, niż tylko świadczenie usług dla innych producentów.

Korzystne będzie też sprzężenie zwrotne. Kontakty rodzimych producentów w pewnym momencie ściągną do Polski zagraniczne produkcje. Gąsiorowski i Cerba przyznają, że ich firmy szukają właśnie scenariuszy, których bohaterami byliby Polacy i do których zdjęcia mogłyby powstać w Polsce.

[i]Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki[mail=b.hollender@rp.pl]b.hollender@rp.pl[/mail][/i]

„W czasach trudnych dla kina niezależnego producenci chwytają się wszystkiego, żeby robić filmy. Pozyskują koproducentów ze stanu Georgia i z Polski, kręcą szybko i efektywnie. A jeśli się jeszcze zdarzy, że są trzecią generacją showbiznesowych wyjadaczy – to tylko lepiej”. Tak zaczyna się tekst Dave’a McNary’ego w „Variety” poświęcony obrazowi „Aż po grób” („Get Low”).

[wyimek]Pod Krakowem powstaną efekty specjalne do filmu o wampirzycach z Nowego Jorku – „Vamps”[/wyimek]

Pozostało 97% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu