Julie Taymour to reżyserka-zjawisko. Zaczynała w teatrze, specjalizując się w inscenizacjach szekspirowskich. Pozostała im wierna w kinie. Stworzyła m. in. niesamowitego „Titusa Andronikusa” z Anthonym Hopkinsem. Z tekstu, delikatnie mówiąc, nietraktowanego poważnie przez szekspirologów, uczyniła arcydzieło atakujące zmysły feerią barw, wspaniałością architektury i aktorskimi kreacjami. Potem była równie barwna „Frida” o meksykańskiej malarce, którą zagrała Salma Hayek. A także „Król Lew”, najlepszy musical ostatnich lat, wystawiony na West Endzie i Broadway'u.
[srodtytul]Wybaczenie ma siłę[/srodtytul]
„Burza” Taymour już wywołała gigantyczne zainteresowanie, ponieważ główną rolę Prospera — żegnał się nią z życiem i teatrem Szekspir — zagrała aktorka Helen Mirren, znana z dwóch królewskich kreacji Elżbiety I i Elżbiety II.
— Przyczyna jest prosta — tłumaczy swoją decyzję reżyserka. — Nie było żadnego aktora, który zawładnąłby moją wyobraźnią, tak jak uczyniły to aktorki, pośród nich Helen Mirren. To ona sprawiła, że zadałam sobie pytanie, czy „Burza” nie może być w naszych czasach odczytana na nowo. Świeża lektura przekonała mnie, że zmiana płci nie wywołuje w sztuce deficytu treści.
W tragedii Prospero jest księciem Mediolanu. W nowej adaptacji Mirren gra księżne Prosperę, której męża zamordowano, pozbawiając ją królewskiej władzy. Została też oskarżona o morderstwo. Z jednej strony wywołuje to jeszcze większy konflikt, z drugiej podkreśla znaczenie finałowego wybaczenia.