Brytyjczyk Sam Mendes od dziesięciu lat pokazuje dewaluację amerykańskiego snu o szczęściu i dobrobycie. W swoim kinowym debiucie „American Beauty” opowiedział o ludziach sukcesu doby wielkiego prosperity. Ukryci za nieschodzącym z twarzy uśmiechem, za ścianami wygodnych domów i wypielęgnowanych ogródków, noszą w sobie niepokój, fałsz, poczucie braku sensu. W „Drodze do szczęścia” pokazał bolesne umieranie młodzieńczych marzeń. Konformizm, który prowadzi do rozczarowań, a czasem wręcz tragedii.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,609922.html]Zobacz galerię zdjęć[/link] [/wyimek]
Bohaterowie „Pary na życie”, 30-latkowie Burt i Verona, rozpaczliwie bronią się przed stabilizacją. Żyją na luzie, bez ślubu, pracują w wolnych zawodach, starają się nie obrastać w dobra. Świadomie pozwalają sobie na niedojrzałość. Wszystko się zmienia, gdy Verona zachodzi w ciążę. Wtedy muszą się zdecydować, gdzie osiąść, jaki stworzyć dom.
[wyimek][link=http://www.filminfocus.com/focusfeatures/film/away_we_go/] Zobacz stronę www filmu[/link][/wyimek]
Mendes towarzyszy im w tych poszukiwaniach. „Para na życie” jest niemal filmem drogi. Burt i Verona odwiedzają rodzinę i znajomych w kilku stanach. Razem z nimi Mendes przygląda się Ameryce Obamy. Od Kolorado i Arizony do Florydy. Obserwuje różne modele rodziny. Wydarzenia początku wieku XXI odbiły się na psychice ludzi. Kryzys, strach przed terroryzmem, wojna w Iraku, coraz bardziej natarczywa reklama propagująca różne style życia sprawiły, że przestali wierzyć w „american dream” i zaczęli szukać nowych recept na szczęście. Ale te nowe wartości okazują się jeszcze bardziej zawodne niż dawny „wyścig szczurów od dziewiątej do piątej”.