Bokserzy zwykle symbolizują w kinie facetów, którzy dzięki charyzmie i sile własnych ciosów wydobyli się z biedy, by zostać bohaterami masowej wyobraźni. Taką drogę przeszli m.in. niezniszczalny Rocky czy Jim Braddock z „Człowieka ringu".
„Fighter" Davida O. Russella, nominowany do Oscara w siedmiu kategoriach (w tym za film i reżyserię), również wpisuje się w tę konwencję. Bohater dramatu Micky Ward najpierw zbiera cięgi od życia i rywali, aż w końcu zdobywa upragniony tytuł. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Ward, zwany „Irlandzkim gromem", nie należał co prawda do wielkich mistrzów. Nie ta technika, nie ten styl. Jednak upór i zaciętość pozwoliły mu w latach 90. sięgnąć po mistrzowski pas w wadze półśredniej.
Zgodnie z kanonem gatunku David O. Russell przypomina drogę Warda na szczyt. Nie brakuje więc pięściarskich starć, ale proszę nie spodziewać się na ekranie epickich batalii, jakie toczył Sylvester Stallone w „Rockym". Russella nie interesuje sportowe kino akcji. Dlatego walki sfilmowane są realistycznie, jakbyśmy oglądali transmisję nadawaną przez jedną z amerykańskich kablówek. Więcej w nich szamotaniny i klinczów niż soczystych prawych prostych czy zabójczych haków.
W przeciwieństwie jednak do typowych filmów bokserskich sportowe zmagania tworzą jedynie fabularne tło „Fightera". Dodają mu smaku, ale najważniejsze pojedynki toczą się poza linami ringu, w toksycznej rodzinie Wardów. Tylko bowiem na bokserskiej arenie Micky (Mark Wahlberg) jest wojownikiem. W prywatnym życiu nie umie walczyć o swoje. Ulega krewkiej mamuśce (Melissa Leo) i przyrodniemu bratu Dicky'emu (Christian Bale). Te dwie postaci są w filmie kluczowe. Matka Micky'ego to współczesna hetera. Tleniona blondynka z petem w zębach, która zmieniała partnerów jak rękawiczki. Próbuje uchodzić za kobietę trzymającą rodzinę żelazną ręką, w rzeczywistości ledwo panuje nad swoim stadkiem: siedmioma córkami i dwoma synami. Jest samozwańczą menedżerką Micky'ego, ale bez skrupułów organizuje mu walki za marne grosze z silniejszymi przeciwnikami. Micky to dla niej popychadło. Hołubi Dicky'ego.
Ten był kiedyś zdolnym bokserem. Udało mu się posłać na deski samego Sugara Ray Leonarda. Walki nie wygrał, ale wystarczyło, by zostać legendą rodzinnego miasteczka. Trenuje Micky'ego, choć jest wrakiem człowieka: wychudłym, łysiejącym, niemal bezzębnym, z oczami rozpalonymi jak pochodnie od zażywania cracku. O wiele łatwiej trafić mu na melinę niż na trening brata.