Kto lubi szybkie obroty, namawiam – w 80 minut dookoła Jerzego! Tyle trwa najśmieszniejsza polska komedia od czasów "Kilera". Dawno tak się nie bawiłam w kinie, jak na animowanym obrazie "Jeż Jerzy" opartym na miksie komiksów o przygodach kolczastego zwierzaka, publikowanych od 1998 roku nakładem Wydawnictwa Egmont. Ekranizację zawdzięczamy 14-osobowemu zespołowi pod wodzą scenarzysty Rafała Skarżyckiego i rysownika (w filmie: jednego z trzech reżyserów) Tomka Leśniaka.
„Polska mystrzem Polski!", czyli produkcja, jakiej jeszcze nie było
Do pełni szczęścia zabrakło mi odkrywczych rozwiązań plastycznych. Kreska trochę za infantylna, technika animacji (wycinanka ulepszona komputerem) tradycyjna. A monotonia formy przy pełnometrażowej animacji trochę nudzi...
Ale pamiętajmy – pierwowzór Jerzego stworzyły 20-latki. Pierwsze zeszyty to był underground. Potem Jeż przedarł się do oficjalnych edycji, zyskał rzesze fanów. Teraz podbija duży ekran – a jak do tego doszło, opowiada komiks-komentarz "Jeż Jerzy na urwanym filmie".
Komiksowy Jerzy, typ prześmiewczy, w swej pierwotnej postaci należał do kultury młodzieżowo-niepokornej. Taki punk uczesany na jeża. Z czasem zauważał coraz więcej naszych narodowych przywar, które uważamy za cnoty. Dziś wywleka brudy polskiej rzeczywistości na podobieństwo kabareciarzy z grupy Monty'ego Pythona. Bywa obrzydliwy, dosadny, zakręcony na seks. To jego prawo, prawo Stańczyka. Jednak lubimy go za inteligencję, humor, błyskotliwość i coś, co określiłabym nieprzemakalnością na szpan.