Kiedy umarł, prawie trzy lata temu, poczułam, że zrobiło się dziwnie pusto. Jak wtedy, gdy znika nagle ktoś bliski. Bo coraz mniej wokół nas ludzi uważnych, potrafiących bez pośpiechu przyglądać się życiu. Nieopętanych biegiem, wyścigiem, zdobywaniem, tylko przeżywających głęboko świat. Pomyślałam, że już za nim tęsknię. I że będę tęsknić coraz bardziej.
Może dlatego z takim sentymentem biorę dzisiaj do ręki box z trzema filmami Stanisława Różewicza.
Jako artysta był zawsze dość samotny. Nie wpisał się w szkołę polską ani potem w kino moralnego niepokoju, choć przecież był blisko obu nurtów. Rozliczał się z wojenną przeszłością lub opowiadał o rozterkach ludzi, którym przyszło dokonywać ważnych życiowych wyborów, jednak zawsze miał własny, indywidualny styl. Był twórcą wrażliwym, wyczulonym w takim samym stopniu na wielkie dramaty i sprawy drobne. Jego filmy, zazwyczaj wyciszone, złożone z niuansów i detali, przejmują prawdą i wnikliwością obserwacji. Różewicz bronił najprostszych wartości – miłości, przyjaźni, wierności, uczciwości.
W boksie wydanym przez Telewizję Kino Polska znalazły się trzy filmy. Z różnych okresów. „Drzwi w murze" pochodzą z 1973 roku, „Kobieta w kapeluszu" z 1984, „Anioł w szafie" z 1987. Ale łączy je podobne wyczulenie na prawdę. Wszystkie opowiadają o artystach i zderzeniu sztuki z rzeczywistością.
W „Drzwiach w murze" znany dramaturg przyjeżdża na Wybrzeże, gdzie trwają próby do jego sztuki. Zatrzymuje się w domu dwóch kobiet, stając się mimowolnym świadkiem ich dramatu. Matka twierdzi, że córka ją maltretuje, ale sama odcina jej możliwość ułożenia sobie życia osobistego. Wobec tej przeraźliwej pętli miłości i nienawiści mężczyzna pozostaje bezradny. Wyjeżdża, zamykając za sobą niewidzialne drzwi.