Dzisiaj system docierania filmów do publiczności zmienia się. Polskie kino traci widzów w kinach. Bardzo dobre wyniki mają kolejne przygody pana Kleksa albo piąte, szóste „Listy do M”, czasem do czołówki przedrze się jakiś inny tytuł. Wiele osób czeka, aż film wejdzie na platformę internetową.
To prawda, ale nie obrażajmy się, w ten sposób film też dociera do widza. Choć oczywiście tym bardziej nie wolno nam składać broni. Musimy robić wszystko, żeby polskie kino wspierać. A nasz urodzinowy projekt 50 na 50, z którym jeździmy po całej Polsce, udowadnia, że wciąż jest ono dla widzów i widzek ważne.
Jak przebiega ten program, w którym różne ośrodki w kraju zgłaszały swoje autorskie, tematyczne przeglądy polskich filmów?
Rozwija się naprawdę świetnie. Ośrodki z całej Polski zgłosiły tak ciekawe przeglądy, że nie chcieliśmy prowadzić selekcji. Przyznawaliśmy każdemu miejscu kwotę 5 tys. zł, ale też zadbaliśmy, by zarówno telewizja, jak i Wytwórnia Filmów Fabularnych i Dokumentalnych udostępniały im swoje filmy po bardzo preferencyjnych cenach. Żeby można było też zaprosić gości. Udało się zdobyć dodatkowe pieniądze i w efekcie mamy 57 wydarzeń ułożonych przez naszych partnerów, odpowiadających ich gustom i potrzebom. A więc tak naprawdę jest 57 na 50. I to nas cieszy. Niech ta „Gdynia” nie trzyma się sztywnych ram, niech wychodzi szerzej, jeśli to tylko możliwe. Projekt zadziałał świetnie. Myślę, że gdyby znalazły się środki, mógłby trwać dalej.
Szykujecie jakieś specjalne atrakcje na 50-lecie festiwalu?
Jubileuszową wystawę, która przeprowadzi nas przez pięć dekad historii, otworzymy już pierwszego dnia. Pokażemy trudne momenty tego festiwalu. Uzupełnią tę ekspozycję spotkania „W samo południe”, na których twórcy i osoby związane z festiwalem będą opowiadały o swoich doświadczeniach. Przygotowujemy też jubileuszowy album, już trzeci. Poprzedni ukazał się z okazji czterdziestolecia festiwalu. Teraz znów przypomnimy w nim najważniejsze momenty z historii naszej imprezy, opowiedzą o niej ludzie ważni dla polskiego kina. Bardzo chcemy, by mocno wybrzmiała w tym roku idea, że festiwal to społeczność, wspólnota, spotkanie.
Będziecie mieli wielu gości?
Bardzo wielu. Cieszy nas również ogromne zainteresowanie publiczności. W dniu, w którym zaczęliśmy sprzedaż biletów, po kilku godzinach rozeszło się ich trzy razy więcej niż pierwszego dnia sprzedaży w roku poprzednim. To samo dzieje się z karnetami, akredytacjami. Zainteresowanie tą edycją jest ogromne. Przyjedzie kilkuset dziennikarzy i krytyków. Formularze akredytacyjne dla nich już się skończyły. Nie możemy tej liczby rozszerzać, bo ludzie, którzy relacjonują gdyńskie wydarzenia, nie dostaną się na projekcje. Hotele są przepełnione, są duże problemy ze znalezieniem noclegu w pobliżu festiwalu. Wiemy też, że chcąc zapewnić naszym widzom miejsce w salach kinowych, w pewnym momencie musimy zakończyć sprzedaż karnetów i akredytacji. Festiwalowi zawsze towarzyszyło zainteresowanie, ale w tym roku to jest szaleństwo.
Pomówmy o konkursie. Zobaczymy „Franza Kafkę” Agnieszki Holland, „Chopina, Chopina!” Michała Kwiecińskiego, nowe filmy Władysława Pasikowskiego, Juliusza Machulskiego, Piotra Domalewskiego, Macieja Sobieszczańskiego. Mam jednak wrażenie, że nigdy dotąd nie było w konkursie głównym tak wielu debiutów jak w ostatnich dwóch latach.
W roku 2016 połowa filmów walczących o Złote Lwy była zrealizowana przez debiutantów. Ale rzeczywiście, to był wyjątek. Teraz w obu konkursach mamy dużo filmów pierwszych i drugich. To częściowo jest wynik działania programu mikrobudżetów stworzonego przez Polski Instytut Sztuki Filmowej i otwarcia naszych obu konkursów dla tych filmów. Nie był to program idealny, bo zmuszał młodych artystów do pracy w bardzo trudnych warunkach finansowych i organizacyjnych. Teraz będzie lepiej, bardzo dużo obiecuję sobie po programie debiutów, który ostatnio opracowano w PISF-ie, wszelkie błędy mikrobudżetów zostały w nim usunięte. Tak, by debiutanci mogli pracować w bardziej komfortowych warunkach. Na festiwalu bardzo chcemy ich wspierać. To zresztą jest grupa niejednorodna. Bo młodzi debiutanci w fabule, młodzi twórcy krótkiego metrażu i młodzi studenci szkoły filmowej to są bardzo różne grupy. Ale pomoc dla nich była jednym z zadań, które postawiłam sobie od początku. Chciałam, żeby mieli nasze wsparcie, żeby czuli się częścią tego świata, żeby im było łatwiej wchodzić w branżę. Stworzyliśmy nawet program Gdynia Campus, gdzie studenci i studentki szkół filmowych sami układają program. I to bardzo ciekawie.