Reklama

„Wielki marsz”. Kino drogi, które kończy się ścianą

Adaptacja „Wielkiego marszu” brzmi dziś nawet bardziej aktualnie niż w latach 70., kiedy Stephen King publikował swą książkę. Mniej jako metafora Wietnamu, bardziej jako obraz społeczeństwa podporządkowanego autorytarnej rutynie.

Publikacja: 19.09.2025 14:53

Obecność na ekranie Coopera Hoffmana (z lewej) nieuchronnie przywołuje pamięć o jego przedwcześnie z

Obecność na ekranie Coopera Hoffmana (z lewej) nieuchronnie przywołuje pamięć o jego przedwcześnie zmarłym ojcu

Foto: Monolith Films

Stephen King napisał „Wielki marsz” w 1967 r. jako student, a opublikował pod pseudonimem Richard Bachman dopiero w 1979 r. To jedna z jego najwcześniejszych, a zarazem najbardziej przenikliwych powieściowych dystopii. Fabuła polega na tym, że grupa chłopców jest zmuszona do wycieńczającego, niekończącego się marszu. Pilnowani są przez żołnierzy tylko wyczekujących na chwilę ich słabości. Po wielu dekadach projekt doczekał się adaptacji filmowej w reżyserii Francisa Lawrence’a, z Cooperem Hoffmanem – synem Philipa Seymoura Hoffmana – w roli głównej. Film staje się dziś nie tylko opowieścią o brutalnym konkursie, ale też gorzkim komentarzem do Amerykańskiego Snu, który od dawna ma kształt szatańskiej loterii.

Pozostało jeszcze 83% artykułu

Tylko 19 zł miesięcznie przez cały rok.

Bądź na bieżąco. Czytaj sprawdzone treści od Rzeczpospolitej. Polityka, wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia i psychologia.

Treści, którym możesz zaufać.

Reklama
Plus Minus
Kino, które smakuje. Jak jedzenie na ekranie karmi zmysły i wyobraźnię
Plus Minus
Paul Cézanne w Prowansji: śladami mistrza nowoczesnego malarstwa
Plus Minus
„Piątka dla zwierząt” – ustawa, która wstrząsnęła PiS i wciąż dzieli polityków
Plus Minus
Syn Lwa Pandższiru: Talibowie to brutalna mniejszość
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Realizm Leona XIV
Reklama
Reklama