Zapisane 200 lat temu bajki przeżywają dziś w kinie spektakularny renesans. Jacob i Wilhelm Grimm, szacowni profesorowie językoznawstwa, zbierali także baśnie, mity i podania ludowe. I to właśnie „Baśnie", wydane w 1812 r., przyniosły im nieprzemijającą sławę. Któż bowiem jako dziecko nie słyszał o Jasiu i Małgosi, Kopciuszku, Żabim Królu, Śpiącej Królewnie. A kino do dziś chętnie do tych postaci powraca. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się ostatnio Królewna Śnieżka.
W marcu pojawiła się w naszych kinach komediowa wersja grimmowskiej opowieści z Julią Roberts w roli złej królowej („Królewna Śnieżka" - w oryginale „Mirror, Mirror" Tarsema Singha), od piątku możemy oglądać jej kolejną, całkowicie odmienną wariację.
Czy powtórzą sukces Walta Disneya, który w 1937 r. na swoją pierwszą pełnometrażową animację wybrał historię Śnieżki i towarzyszących jej siedmiu krasnoludków? Jego film na trwałe zapisał się w historii kina, choć mocno go krytykowano za cukierkowość i zły smak. Dlaczego Hollywood powróciło dzisiaj do klasycznych baśni? Czy dlatego, że ich prawa autorskie dawno wygasły i nie trzeba płacić tantiem? To zbyt banalny powód. Przypomniano bowiem, że w oryginale były one ponure, wręcz okrutne, bliskie poetyce współczesnego horroru. Nie pisano ich z myślą o dzieciach, dopiero z czasem przygotowano złagodzone wersje. A więc mogą się spodobać tym nastoletnim widzom, którzy tłumnie zaludnili kina, by śledzić tolkienowskiego „Władcę pierścieni", ostatnie części „Harry'go Pottera" czy kolejne odcinki wampirzej „Sagi: Zmierzch".
To nie przypadek, że tytułową bohaterkę „Królewny Śnieżki i Łowcy" zagrała Kristen Stewart, która sławę i uwielbienie nastoletnich widzów zdobyła rolą zakochanej w wampirze uczennicy college'u. Choć jej aktorstwo ogranicza się właściwiej do jednej miny, czasami tylko nieco modyfikowanej, to ta obecność - zdaniem producentów - może spowodować nie tylko zwrot niebagatelnych zresztą nakładów, ale ich zwielokrotnienie.