Niektórych ludzi po prostu nie da się pogrzebać. Należy do nich Hopper. Kultowy Easy Rider zmarł dwa lata temu w Venice, CA, ale jego duch wciąż żyje – i nawiedza obecnie Berlin, DE. Wprawiony w produkcji wystawowych hitów Martin Gropius Bau pokazuje „Zagubiony album" Hoppera – 400 zdjęć, które, jak tytuł wskazuje, były zagubione, ale zostały niedawno „cudownie" odnalezione. Fotki pochodzą z lat 60., a w tamtej dekadzie Dennis Hopper naprawdę był Easy Riderem. Robił wszystko, znał każdego, kogo warto było znać – i nie zapominał w odpowiednich momentach nacisnąć spustu migawki.
Jeden z tych, na których mówią człowiek orkiestra: reżyser, aktor, fotograf, biker, hipis, artysta, kolekcjoner, obieżyświat i wyjątkowy nicpoń. Zdarzało się, że grał dla kasy czarne charaktery w hollywoodzkich szmirach, ale był również straszliwym, zwyrodniałym Frankiem z Blue Velvet Lyncha, no i przede wszystkim zrobił „Easy Ridera". Hopper nakręcił ten ostateczny manifest amerykańskiej kontrkultury lat 60., ponieważ sam był Easy Riderem. Przemierzał zrewoltowaną Amerykę tamtej dekady, kursował między Hollywood i najgłębszym undergroundem, obracał się wśród artystów, Aniołów Piekła, celebrytów i wyrzutków. I cały czas robił zdjęcia. Hoppera interesowało wszystko; walki byków w Tijuanie, Martin Luther King czarujący tłumy na wiecach, zamieszki, komuny kontestatorów, gwiazdy kina. Na zdjęciu obok Warhol w Fabryce, w otoczeniu wyznawców. Są wśród nich eksperymentalni filmowcy i aktorzy Gregory Markopoulos i Taylor Mead. Jest Gerard Malanga, poeta, reżyser i awangardowy artysta, w heroicznych latach Fabryki prawa ręka Warhola i jego najważniejszy współpracownik. Jest wreszcie Jack Smith (ten z Harper's Bazaar w ręku) – ikona kultury gejowskiej, autor „Flaming Creatures", ekstrawagancki filmowiec nieznający granic dobrego smaku, obsceny ani społecznej „normy".
Dennis Hopper, The Lost Album, Martin Gropius Bau, Berlin do 17.12