Z zaokrągloną twarzą, w nasuniętym na czoło kapeluszu wyglądał trochę jak Federico Fellini. Ale po nagrodę nie mógł wejść o własnych siłach. Od czasu nieudanej operacji kręgosłupa jest sparaliżowany.
W filmie „Ja i ty", który Bernardo Bertolucci nakręcił w tym roku, czuje się jego własny ból. Zamknięty w sobie, introwertyczny nastolatek mówi matce, że wyjeżdża na szkolną wycieczkę, a w rzeczywistości zamyka się w małym mieszkaniu w piwnicy. Tam dołącza do niego starsza przyrodnia siostra, która nie ma co ze sobą zrobić. Podobne poczucie izolacji i odcięcia od świata towarzyszy ostatnio Bertolucciemu. Kiedyś niezwykle ruchliwy, wiecznie w biegu, nieustannie w podróży, teraz bardzo przeżywa swoją niepełnosprawność. Uczy się żyć na nowo.
Nie ukrywa, że praca nad „Ja i ty" tchnęła w niego nadzieję. Przecież zawsze deklarował: „Marzę o tym, żeby żyć filmami, myśleć filmami, jeść filmami, śnić filmami. Tak jak poeta żyje, myśli, je i śni poezją".
Wielka miłość do Godarda
Jest jednym z największych artystów filmowych XX wieku. Urodził się w 1940 roku, był synem poety i krytyka filmowego Attilio Bertolucciego, wielkiego przyjaciela Pasoliniego. W dorosłość wchodził w latach 60. W roku 1968 miał 27 lat i jak mówi, ten czas był dla niego niezwykłym doświadczeniem. Mieszały się ze sobą polityka, młodzieżowy bunt, ogromne pragnienie wolności, seks, muzyka, sztuka i jego największa miłość – kino.
– Mojemu pokoleniu film towarzyszył na co dzień – opowiadał mi kiedyś w rozmowie. – Otwierał oczy, wyostrzał wrażliwość. Dla nas kino nie było lustrem życia. Raczej życie było lustrem kina. Oddychaliśmy ruchomymi obrazami jak powietrzem i wariowaliśmy na punkcie francuskiej Nowej Fali. Dzisiaj można o tym opowiadać anegdoty. Ja sam swój pierwszy film zrobiłem mając 21 lat. I na konferencji prasowej oświadczyłem jak kompletny idiota: „Ta rozmowa będzie się odbywała po francusku". Nonsens. Byliśmy Włochami, wszystko działo się w Rzymie. A ja na pytania „Dlaczego?", całkiem poważnie odpowiedziałem: „Bo francuski jest językiem kina". Recenzenci wściekli się, i mieli rację. Ale ja naprawdę czułem się wtedy pokrzywdzony przez los, że nie urodziłem się we Francji. Byłem zakochany w Jeanie-Lucu Godardzie. Za zrobienie jednego ujęcia w jego stylu oddałbym życie.