Do kin wszedł właśnie jego film „Miłość" – bolesna opowieść o rozkładzie związku. O zagubieniu i niedojrzałości emocjonalnej. O ludziach, którzy nie umieją ze sobą być.
– Wypalił się mit silnego, dominującego mężczyzny, który ma władzę, zarabia pieniądze, wychowuje twardą ręką syna i nigdy nie płacze – mówi „Rz" Sławomir Fabicki. – Współcześni faceci często bywają słabi. Nie jestem psychologiem, nie szukam przyczyn takiego stanu rzeczy. Chcę powiedzieć, że są takie zjawiska, są tacy mężczyźni. I zapytać, co się wtedy dzieje?
Włoski pisarz Alberto Moravia mawiał: „Trzeba wziąć ją, jego, reszta ułoży się sama". Ale w „Miłości" Sławomira Fabickiego, podobnie jak w „Pogardzie" Moravii, nic się nie układa. Tomek i Maria, rewelacyjnie zagrani przez Marcina Dorocińskiego i Julię Kijowską, wydają się szczęśliwi. Mają dom, pracę, za miesiąc urodzi się ich pierwsze dziecko. A jednak jedno traumatyczne wydarzenie burzy cały ich świat. Staje się rodzajem katalizatora, zmuszając ich do określenia siebie i nazwania własnych uczuć.
Maria nie ma rodziny, przyjaciół. Próbuje walczyć o swój związek. Tomek nie jest pewny uczucia żony, ale również swojego. „Wiesz, ja chyba już cię nie kocham" – mówi w pewnej chwili. I to jest najważniejsze zdanie, jakie pada w tym filmie. Bo Tomek jest uczuciowym wrakiem. Kaleką. Uciekł z domu, w którym dominowała zaborcza matka. Kiedy nie uznała synowej, stanął po stronie żony. Ale wciąż paraliżują go kompleksy i lęki. Jest rozdygotany wewnętrznie, pełen wątpliwości. Nie bardzo wie, o co mu w życiu chodzi.