Zdobywca Złotej Palmy za film „Parasite" („Pasożyt") Koreańczyk Bong Joon-ho zaproponował film oryginalny, mocny, utrzymany w stylu Tarantina – satyrę łączącą opowieść o społecznych nierównościach z komedią i thrillerem z krwawym zakończeniem.
– Nie mam szans na nagrodę – mówił Bong Joon-ho kilka dni wcześniej na konferencji prasowej po pierwszej projekcji „Parasite". Uważał, że zrobił film wtopiony w realia własnego kraju.
Dwie rodziny
Opowiedział o dwóch rodzinach. Pierwsza – ojciec, matka, dwoje dorosłych dzieci – mieszka w ubogiej dzielnicy wielkiego miasta, w pełnej karaluchów suterenie i nie ma żadnych stałych źródeł utrzymania. Pomaga jej przetrwać głównie cwaniactwo. Syn ma szansę zostać korepetytorem dziewczynki z zamożnego domu Parków. Potrzebny jest do tego dyplom uczelni, ale to w końcu nie problem. Nie takie rzeczy można sprokurować. A potem to już tylko kwestia sprytu, by do pięknej rezydencji w ogrodzie wprowadzić pozostałych członków rodziny.
– Chciałem pokazać polaryzację dzisiejszych społeczeństw – mówi Joon-ho. – Ciekawiło mnie, co się stanie, gdy światy biedy i bogactwa zderzą się ze sobą.
Koreańczyk nie buduje jednak realistycznego obrazu. W „Parasite" niejednoznaczną społeczną diagnozę łączy z czarną komedią, a wreszcie z thrillerem zakończonym krwawą jatką. Film Bonga Joon-ho, choć zanurzony w kulturze południowokoreańskiej, okazał się uniwersalny. I wpisał się w wyraźny na festiwalu ton zatroskania kondycją świata.