„Jak opowiedzieć o człowieku, po którym nic nie zostało? Jakieś zdjęcia, parę wspomnień, młodzieńczy wiersz”? Takim pytaniem zaczyna się „Był sobie dzieciak”.
Najważniejszym filmem o powstaniu warszawskim wciąż jest „Kanał”, nakręcony przez Andrzeja Wajdę w 1956 roku. Potem powstali „Kolumbowie” i „Godzina W” Janusza Morgensterna. Kilka lat temu na konkurs na scenariusz o Sierpniu ’44 wpłynęło kilkadziesiąt prac. Produkcja żadnego filmu jednak nie ruszyła, bo koszty byłyby zbyt wysokie. Dopiero teraz „Miasto 44” kręci trzydziestolatek Jan Komasa.
Wosiewicz robił „Był sobie dzieciak” trzy lata. Rozmowę z nim zaczynam od pytania podobnego do tego, jakie pada w jego filmie: – Jak dzisiaj opowiadać o powstaniu warszawskim?
– Czytałem Brandysa, Białoszewskiego i sam zastanawiałem się, jak po prawie 70 latach warszawskich powstańców z powrotem uczłowieczyć? – odpowiada. – Jak opowiedzieć o nienawiści? O emocjach, które wyzwalały się w ludziach? Ale i o tym, jak trauma odbijała się na ich psychice?
Jak u Białoszewskiego
Współcześni twórcy szukają niestereotypowego spojrzenia na przeszłość. Ang Lee w „Ostrożnie, pożądanie” czy Paul Verhoeven w „Czarnej księdze”, cofając się do II wojny światowej, pokazywali trudne uczucia i namiętności ludzi po dwóch stronach barykady. Podobnie skompliowaną historię opowiada Wosiewicz. W jego filmie osiemnastolatek spotyka kobietę, którą oskarżono o to, że jest volksdeutschką i pracuje dla Niemców.