W metropolii festiwal, nawet organizowany z rozmachem, ginie wśród wielu innych wydarzeń. Małe miasto żyje swoją imprezą. W Kazimierzu, na przełomie lipca i sierpnia, wystarczy wyjść na rynek albo zajrzeć na ulicę Nadwiślańską, by znaleźć się w centrum filmowego świata. Tam bowiem organizatorzy Dwóch Brzegów na osiem dni tworzą całe miasteczko festiwalowe. Mają dwa kina. Niemałe: na 850 i 250 miejsc. W każdym z nich od 10 rano aż do późnej nocy odbywają się projekcje. Po 6 dziennie.
Średnia frekwencja na seansach wynosi 75 procent. W ubiegłym roku odnotowano na festiwalu 45 tysięcy „wejść”, w tym ok. 30 tysięcy do kina, a resztę – na koncerty, spektakle teatralne i spotkania. Kto tworzy tak pokaźną publiczność w liczącym 2,5 tysiąca mieszkańców Kazimierzu? W pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: przypadkowi turyści, którzy spędzają tu urlop. Ale dyrektorka festiwalu Grażyna Torbicka twierdzi, że przez 12 lat Dwa Brzegi dochowały się własnej widowni:
— Wiele osób przyjeżdża specjalnie na naszą imprezę, rozpoznaję ich twarze. W ubiegłym roku podeszła do mnie pewna pani. „Udało mi się namówić na przyjazd syna” – pochwaliła się. A stojący obok niej 17-latek, dorzucił: „Ja już będę przyjeżdżać zawsze”. Czasem udaje nam się łączyć pokolenia. Zrobiliśmy badania. Nasi widzowie mają zwykle od 25 do 65 lat. To ludzie różnych zawodów, na co dzień nie związani ze sztuką. Na urlopie chcą się z nią zetknąć, naładować się emocjonalnie i intelektualnie.
Dla nich właśnie Torbicka buduje program festiwalu. Ambitny.
— Kiedyś zaskoczeniem stała się retrospektywa Duńczyka Theodora Dreyera, twórcy „Męczeństwa Joanny d’Arc”, „Wampira” „Słowa” – mówi. – Ale nasza publiczność szybko doceniła wartość artystycznego kina. Dzisiaj czeka na wyzwania.