Harold (Bjorn Sundquist) i Marny (Grethe Selius) są starszym małżeństwem zaopatrującym norweskie Asane i okolicę w wysokiej jakości meble. Kiedy obok ich sklepu zostaje uroczyście otwarta Ikea, państwo Lunde szykują się na najgorsze i ono wkrótce następuje. Muszą przyznać się do porażki i porzucić upadający biznes. Załamany Harold oddaje chorą na Alzheimera żonę do domu spokojnej starości i nie mając nic do stracenia, postanawia rozprawić się ze szwedzkim gigantem. Obmyśla śmiały plan - chce porwać założyciela Ikei, Ingvara Kamprada (Bjorn Granath). Pomaga mu w tym przygodnie poznana, zwariowana nastolatka, Ebba (Fanny Ketter).

Największą zaletą filmu jest komizm budowany przez charyzmatyczne trio aktorów, dominujących na ekranie. Spośród nich największe ukłony należą się Bjornowi Granathowi grającemu założyciela Ikei. Porwanie bawi sędziwego biznesmena, który nie przepuszcza żadnej okazji, by zażartować z Harolda lub pochwalić się umiejętnością cięcia kosztów firmy - symptomatyczne w dzisiejszej Europie. Główny bohater, w którego wciela się drugi z Bjornów - Sundquist, śmieszy absurdalnie naiwną niezgodą na działanie bezlitosnych mechanizmów kapitalizmu. Młoda Fanny Ketter jest wisienką na torcie, dodającą smaczku kłótniom dwóch zgryźliwych tetryków.

Czarny humor i ironia zdają się mieć dodatkową funkcję - niezdarność Harolda wcielającego się w rolę porywacza i racjonalne riposty Kamprada pokazują skandynawską mentalność. W tej części świata problemów nie rozwiązuje się pojedynkiem dobrego i złego rewolwerowca. Jednorazowy wybuch agresji nie zmieni prostej prawdy, że w dobie kryzysu ludzie wolą towary gorszej jakości, ale za to tańsze. Takie prawidła rządzą światem i jednostka - choćby najbardziej zdeterminowana - nic na to nie poradzi. Trudno o mniej „amerykański" film.

Niestety, ostatnia uwaga dotyczy także narracyjnego chaosu. Krótka opowieść jest wypełniona zbyt dużą ilością wątków: faszyzm Ingvara Kamprada, globalizacja, europejskie kryzysy, problemy rodzinne czy nieuleczalna choroba. Z powodu braku czasu szybko znikają z ekranu, więc łatwo je zignorować. Nie można tego samego powiedzieć o wątku syna Harolda, Jana, proszącym się o rozwinięcie.

Wszystkie te wady bledną jednak w obliczu nieuchwytnego uroku filmu. Gunnar Vikene - reżyser i scenarzysta - stworzył bohaterów, których trzeba polubić, a ich losy podtrzymują widza na duchu długo po opuszczeniu kina. Po tym poznaje się dobrą komedię.