Kino jest grą wyobraźni

Jaco Van Dormael, twórca komedii o złośliwym Bogu z Brukseli mówi Barbarze Hollender o oczyszczającym śmiechu.

Aktualizacja: 30.12.2015 13:54 Publikacja: 29.12.2015 17:04

Jaco Van Dormael

Foto: Gutek Film

Rzeczpospolita: Jest pan człowiekiem wierzącym?

Jaco Van Dormael: Nie. Gdybym był, nie zrobiłbym tego filmu. A może to nieprawda. Może tym bardziej bym go zrobił.

Skąd wziął się pomysł „Zupełnie Nowego Testamentu"?

Ateistą nie byłem zawsze. Zostałem wychowany w duchu chrześcijańskim, wśród katolików. Znam Biblię i uważam ją za bardzo ciekawą lekturę. Ale to nie oznacza, że nie miałem wątpliwości i że nie nurtowała mnie kwestia, skąd się wzięliśmy. Do dzisiaj mnie to intryguje. Skoro jednak i tak niczego przekonującego ludzkość dotąd nie wymyśliła, postanowiłem podejść do sprawy z humorem. I zadać pytania: A gdyby Bóg naprawdę istniał? A gdyby żył w Brukseli? A gdyby był koszmarnym facetem? A gdyby miał nie tylko syna, lecz również córkę? A gdyby ta córka nie znosiła jego i jego charakteru tyrana? Te same pytania miał ochotę zadać Thomas Gunzig. Napisaliśmy razem pierwsze zdanie: „Bóg istnieje i mieszka w Brukseli", i tak się zaczęło.

Nie boi się pan reakcji w katolickich krajach na takie spekulacje? Można się śmiać ze wszystkiego?

Jestem głęboko przekonany, że w świecie bez uprzedzeń nie tylko można, lecz wręcz trzeba śmiać się ze wszystkiego. Inteligentny śmiech oczyszcza. I nie zamierzam się autocenzurować. A poza tym umówmy się: kino jest kreacją, grą wyobraźni. A mój film jest surrealistyczny.

Jednak czy pokazanie Boga złośliwego to nie przesada?

To rodzaj zabawy, spekulacji intelektualnej. Zresztą i tak najważniejszą osobą w filmie jest córka brukselskiego Boga. W „Zupełnie Nowym Testamencie" kobiety, które w Biblii niemal nie istnieją, mają sporo do zdziałania. Dziesięcioletnia dziewczynka, wbrew naukom Kościoła, nie chce „czcić ojca swego". Próbuje oprzeć się jego tyranii i dyktatorskiemu charakterowi. Proszę pomyśleć, ile dobrego mogą uczynić na świecie takie dziewczynki.

Dobrego? To ona powoduje potworne zamieszanie, wysyłając ludziom esemesy z informacją o dacie ich śmierci. Pan chciałby taką datę znać?

Ten wątek zrodził się z mojej własnej tragedii. Umarła bardzo bliska mi osoba i stale zadawałem sobie pytanie, czy dobrze wykorzystałem czas, jaki nam razem był dany. Czy wiedząc, że tak szybko odejdzie, nie żylibyśmy inaczej? Nie wiem.

Wierzy pan w prowokację w sztuce?

W sztuce? To religia prowokuje, jeśli mówi: kobiety są ludźmi gorszego gatunku, homoseksualiści są wyrzutkami społeczeństwa. Byłem zszokowany, gdy w Paryżu protestowano przeciwko jednopłciowym małżeństwom. To właśnie jest prowokacja. Ja opowiadam o ludziach, którzy chcą kochać. Zrobiłem bajkę. Nikt przecież nie uwierzy, że Bóg mieszka w Brukseli.

A właśnie: dlaczego akurat w Brukseli?

To jest pytanie: zdaję sobie sprawę, że gdyby Bóg naprawdę miał mieszkać na Ziemi, to pewnie wybrałby Paryż czy Nowy Jork. Bruksela jest okropnym miejscem. To brzydkie miasto, w którym stale pada deszcz i które zabija marzenia. Ale ja się w Brukseli urodziłem i ją kocham. Dlatego mój Bóg też w niej mieszka.

„Zupełnie Nowy Testament" ma inną strukturę niż większość filmów fabularnych. Składa się właściwie z równoprawnych epizodów.

Takie było nasze założenie od początku. Chciałem, żeby widz nie czekał na rozwiązanie akcji, na finał – jakieś mniej lub bardziej happy zakończenie. Namawiam go raczej, by z uwagą oglądał każdy wątek, bo ciekawie jest tu i teraz.

Swój nowy film nie tylko pan wyreżyserował, lecz również wyprodukował. Dlaczego?

Trochę z konieczności, ale głównie z poczucia odpowiedzialności. Kocham swój poprzedni film „Mr Nobody", ale przyznaję, że odniósł on pokazową klapę finansową. Niewielu producentów marzyło więc o tym, żeby robić interesy na mojej kolejnej propozycji. Dlatego sam zająłem się zbieraniem budżetu. Powiedziałem sobie: jak się uda – wygram. Jak nie – popłynę. Z filmami jest jak z gastronomią. Jedne restauracje odnoszą sukces i trzeba w nich rezerwować stolik, inne świecą pustkami, mimo że podają równe dobre jedzenie. Od czego zależy powodzenie? Poza jakością od wielu różnych czynników, przypadku, szczęścia. Podobnie jest z filmami. Przy „Mr Nobody" sale kinowe były puste. Na szczęście „Zupełnie Nowy Testament" już zaczyna je zapełniać.

A więc widzowie jednak chcą się śmiać? Także z wiary?

W mądrych, demokratycznych społeczeństwach ludzie potrafią śmiać się ze wszystkiego. Pyta mnie pani, czy dzisiaj dojrzeliśmy już do takiego śmiechu? Nie. Oczywiście, że nie. Nie potrafimy śmiać się tam, gdzie zwyciężają zapiekłość, brak wiary w człowieka i szacunku dla jego wolności. Ale próbować trzeba.

Sylwetka

Jaco Van Dormael, reżyser, producent

Belgijski reżyser, scenarzysta. Urodził się 9 lutego 1957 roku w Brukseli. Autor filmów: „Toto bohater", „Ósmy dzień" i „Mr Nobody". Mierzył się w nich ze śmiercią, patrząc na świat z perspektywy skrzywdzonych lub tych, którzy zachowują naiwność i niewinność: starego człowieka wierzącego, że „ukradziono mu życie", nastolatka z zespołem Downa, nienarodzonego dziecka.

Komedia, która może obrazić ludzi bez poczucia humoru

„Bóg istnieje – mówi mała dziewczynka. – Mieszka w Brukseli i jest podłym draniem, obrzydliwym dla swojej żony i córki". Ea wie, co mówi, bo to ona właśnie jest córką tyrana. A jej ojciec rzeczywiście jest psychopatycznym, złośliwym facetem, który z nudów zbudował sobie świat, a ze złośliwości zaczął wymyślać, jak ten świat gnębić. Nasyła na niego dziesiątki kataklizmów, wymyśla setki praw w rodzaju: „W sklepie kolejka obok zawsze posuwa się szybciej. Kanapka z dżemem spada dżemem do dołu. Kiedy zanurzysz się w wannie, zawsze dzwoni telefon". Resztę – wojny, nienawiść – załatwiają już sami ludzie. Niewiele potrzeba, by popchnąć ich ku przepaści.

Bóg ma mało atrakcyjną, grubą żonę, która stale sprząta. Ma też syna zwanego tu JC. Ale to jego dziesięcioletnia córka jest główną bohaterką „Zupełnie Nowego Testamentu". Bo buntuje się i ucieka w świat. A przedtem wykrada ojcu dane – wszystkie informacje o dacie śmierci Ziemian. I rozsyła je esemesami. Jak będą żyli ludzie, wiedząc, ile czasu im pozostało?

Jaco Van Dormael bawi się wszystkim. Opowieściami o tworzeniu świata, o apostołach, ale i o ludziach. Na ekranie, prócz pogrążonego w depresji urzędnika i pięknej, okaleczonej dziewczyny czekającej na miłość, pojawi się Catherine Deneuve, która po latach nudnego małżeństwa odnajdzie namiętność, zakochując się w... gorylu. Wszystko jest możliwe, wszystko jest szalone. Mała Ea – niszcząc tajemnicę życia i śmierci – dekomponuje wszystko wokół.

Na pierwszy rzut oka „Zupełnie Nowy Testament" wydaje się herezją. Ale czy Van Dormael nie stawia pytań, które zadajemy sobie wszyscy? Od tych „Kim jest Bóg?" aż po te: „Jak żyć?". Zwariowany film Belga zmusza do refleksji. A żart może tylko rozładować napięcie. Jak twierdzi mądry ksiądz Andrzej Luter: „z rzeczy świętych trzeba umieć się śmiać. Śmiech mądry, czasami podszyty smutkiem, a może nawet rozpaczą, jest ozdrowieńczy". I, oceniając „Zupełnie Nowy Testament", mówi: „Van Dormael nikogo nie obraża, no, chyba tylko ludzi bez poczucia humoru". Nic dodać, nic ująć. —Barbara Hollender

Film
Festiwal w Cannes oficjalnie otwarty. Nagroda za całokształt twórczości dla Roberta De Niro
Film
Cannes 2025: Trump kontra europejskie kino
Film
„Zamach na papieża". Jest zwiastun filmu Bogusława Lindy i Władysława Pasikowskiego
Film
Nieznana biografia autora „Zezowatego szczęścia". Zapomniany mistrz polskiego kina
Film
Od klasyków „Sami swoi” oraz „Prawo i pięść” po „Różę” Wojciecha Smarzowskiego